Na ziemi konflikty, długi, upadek firmy. W górach Mackiewicz miał święty spokój

Zdjęcie okładkowe artykułu: Materiały prasowe / Twitter / Na zdjęciu: Tomasz Mackiewicz
Materiały prasowe / Twitter / Na zdjęciu: Tomasz Mackiewicz
zdjęcie autora artykułu

Góry były dla Tomasza Mackiewicza ucieczką od codziennych problemów. A tych nie brakowało. Przez nieuchwaloną ustawę upadła jego firma, popadł w długi. Wspinaczka zabierała go w lepszy świat, choć i z tym wiązały się kłopoty.

W tym artykule dowiesz się o:

Jeszcze kilka lat temu Tomasz Mackiewicz był zwykłym, "szarym" człowiekiem, który nawet nie myślał o tym, że za jakiś czas, za wszelką cenę, będzie atakował Nangę Parbat. Gdy już na dobre wkręcił się w zdobywanie kilkutysięcznych szczytów, nie widział poza górami świata. Przebywanie kilka tysięcy metrów nad poziomem morza było dla niego ucieczką od wszystkiego. Im dalej w góry, tym czuł się lepiej.

Nanga Parbat nie tylko dla elity

Zaczęło się od zdobycia, wspólnie z Markiem Klonowskim, najwyższej góry Kanady - Mount Logan. Później była samotna wspinaczka, również zakończona sukcesem, na siedmiotysięcznik Chan Tengri. Kolejnym celem był atak na Nangę Parbat. Bardzo trudne wyzwanie, którego chciał podjąć się duet Mackiewicz - Klonowski, nie wszystkim się spodobało.

- Z Markiem wpadliśmy na ten pomysł, żeby jechać na Nangę zimą. Z różnych powodów: bo zimą są tańsze pozwolenia, bo jest mało ludzi, a my nie lubimy tłoku. I zostaliśmy skrytykowani przez Polski Związek Alpinizmu. Krył się za tym taki zarzut: my to ogarniamy, a wy pstryk, z marginesu próbujcie wskoczyć do naszego garnuszka. A dlaczego nie? Nikomu krzywdy nie robimy, pieniędzy nie zabieramy. Jedyną rzeczą, którą zrobiliśmy, to napisaliśmy maila z pytaniem o drogę na tę górę, takie techniczne sprawy. Nikt nam nie odpowiedział, tylko zostaliśmy zaatakowani, że jesteśmy nienormalni, że nie mamy kwalifikacji. A ja przecież miałem samotne wejście na Chan Tengri - mówił Mackiewicz w wywiadzie dla "Gazety Krakowskiej".

Stawiał maszty, wykończyła go ustawa. A właściwie jej brak

Miał firmę, która zajmowała się energią odnawialną. Stawiał wysokie na ponad 100 metrów maszty. Interes kręcił się całkiem nieźle przez cztery i pół roku. - Było na tyle dobrze, że mogłem zabezpieczyć rodzinę przed pierwszymi wyjazdami na Nangę i jeszcze wyjechać w góry - tłumaczył.

Firma posypała się jak domek z kart. Biznes Mackiewicza zniszczyła europejska ustawa, która miała zostać uchwalona w styczniu 2013 roku. Chodziło o dyrektywę nakazującą krajom produkcję 20 procent energii ze źródeł odnawialnych.

- Wracam z Nangi, okazuje się, że ustawa nie weszła, tylko jakaś jej proteza. Unia tego nie łyknęła, płacimy gigantyczne kary, a wszystkie firmy wycofały się z polskiego rynku. Mój główny zleceniodawca również. Rynek z dnia na dzień opustoszał, umarł. Wróciłem i nie ma nic. Zostałem na lodzie. I z długami. Ocknąłem się dopiero jak zobaczyłem Nangę - żalił się Mackiewicz dziennikarzowi "Gazety Krakowskiej".

Obsesyjna góra zabierała go w lepszy świat...

- Wyciągnęła mnie z powrotem z marazmu, z takiego stanu beznadziei. Tam znowu nabrałem mocy - i fizycznie, i psychicznie. Gdyby nie Nanga, to może stałbym się jakimś pospolitym żulem - mówił o Nandze Parbat w 2014 roku. Wspinaczka w północno-wschodnim Pakistanie odbijała się jednak na jego najbliższych.

Po upadku firmy nie mógł zabezpieczyć finansowo swojej rodziny, co wiązało się ze sporymi kłopotami. Paradoksalnie jednak problemy te motywowały go do realizacji swojego celu. - Miałem tam takie myśli i wyrzuty, że siedzę w górach, a tam za sobą pierdzielnik zostawiłem. Ale dzięki temu wiedziałem, że nie ma prawa nic mi się przydarzyć, bo muszę wrócić i wszystko posprzątać - twierdził.

- Wróciłem do Warszawy bez grosza przy duszy, nie mówiąc już o tym, że nie chciała mnie przepuścić na lotnisku polska straż graniczna, bo niby szuka mnie skarbówka. Konto zajęte, długi, zaległości w alimentach - dodawał, dziękując przy tym za wyrozumiałość byłej żonie.

... aż zabrała go na zawsze

To był siódmy atak Mackiewicza na Nangę Parbat. Według nieoficjalnych informacji, w końcu dopiął swego i wspólnie z Elisabeth Revol zdobył szczyt. Spełnienie marzenia kosztowało go jednak bardzo wysoką cenę.

W piątkowy poranek pojawiły się dramatyczne doniesienia o problemach polsko-francuskiego duetu w północno-wschodnim Pakistanie. Mackiewicz i Revol utknęli na wysokości około 7300 metrów.

Akcja ratunkowa rozpoczęła się dopiero po kilkunastu godzinach. Dzięki niezwykłej wytrzymałości ekipy ratunkowej z Adamem Bieleckim i Denisem Urubko na czele, ratownicy w zaledwie osiem godzin dotarli do Revol, która znalazła ostatni sił na schodzenie. Wszyscy zeszli do bazy, skąd zostali zabrany przez śmigłowce. Około godziny 13:00 Revol wylądowała w Islamabadzie, gdzie już czekali na nią lekarze.

Jednocześnie podjęto decyzję o zaprzestaniu akcji ratowniczej wobec Tomasza Mackiewicza, który utknął na wysokości ponad 7000 m n.p.m. Wszystko przez niesprzyjające warunki atmosferyczne.

- Mnie kręci przebywanie tam, obcowanie z górą. Najlepiej w samotności - mówił Mackiewicz w rozmowie z "Gazetą Krakowską".

ZOBACZ WIDEO: "Akcja Bieleckiego i Urubki była spektakularna, brawurowa i heroiczna. Przejdzie do historii światowego himalaizmu"

Źródło artykułu: