Piotr Pustelnik: Liczy się człowiek

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Medialność wyprawy na K2 spowodowała masowy wysyp ekspertów od himalaizmu w Polsce. Mamy prawo krytykować, czy musimy tylko podziwiać, albo milczeć?

Stary problem. Równie dobrze cała Polsce ocenia inne grupy zawodowe: aktorów, prawników, polityków. Nikt nie ma z tym problemu, ocenianie innych jest normalne w każdym społeczeństwie, nie można mieć pretensji i się obrażać. Zawsze jednak patrzę na głębokość krytyki i kierunek, w którym idzie. Są rzeczy, które trzeba zobaczyć z bliska, by wyrobić sobie w miarę obiektywny pogląd, nie da się ich ani opisać, ani ocenić z kanapy. Nigdy nie wypowiadałbym się na temat, o którym nie mam żadnego pojęcia, są sprawy, które wymagają większej pokory wobec osoby ocenianej. Warto jednak pytać, o czym świadczy także nasza rozmowa. Czy zauważył pan, żeby ludzie spod K2 o tym, co robią, mówili w jakiś wyszukany, filozoficzny sposób?

Nie.

Oni zwyczajnie podawali proste informacje: co się dzieje, co się będzie działo. Nikt nie wchodził głębiej. Ciężko w programach newsowych, zwłaszcza w telewizji, w ułamku sekundy, zawrzeć to, o czym rozmawiamy. Nie da się tego zrobić, chociaż na pewno by się przydało. Niech ludzie, którym alpinizm kojarzy się wypadkami, zrozumieją, jak jest naprawdę. Że to jednak nie jest tak, jak myślą. Niech uwierzą, że jesteśmy jednak ludźmi, którzy kochają życie ponad życie. Ryzykujemy? Tak, ale z głębszych powodów niż zastrzyk adrenaliny. Nie wspinamy się po to. Zapewniam, że jest to ostatni hormon, jakiego potrzebujemy.

Da się wytłumaczyć himalaizm "Grażynom i Januszom"?

Cieszę się, że wyprawa trafiła do codziennych programów informacyjnych i publicystycznych. Występowali w nich ludzie, którzy mają ogląd zdroworozsądkowy, wyważony i spokojny, ale także tacy, którzy podchodzili do sprawy emocjonalnie. Dopuszczam każdą formę rozmowy z wyjątkiem takiej, w której obraża się himalaistów. To jest poniżej godności. Myślę, że długość trwania wyprawy, wałkowanie tematu, spowodowało jednak, że przeciętny Polak o alpinizmie wie teraz trochę więcej.

I ocenia. Na przykład, że Urubko ratujący Revol to Polak-bohater, ale miesiąc później, gdy odłącza się od grupy, to jednak - Rosjanin.

Czytałem. To poziom publicystycznego szamba. Mamy w Polsce ludzi, którzy lubią zmieniać czyjś wizerunek drastycznie i diametralnie, w sposób kompletnie nieuprawniony. Rozmowa z kimś wygłaszającym takie opinie nie wchodzi w grę. Denis oczywiście etnicznie nie jest Polakiem, ale wyjechał na K2 z polskim obywatelstwem, uczestniczył w polskiej wyprawie, traktowaliśmy go jak Polaka i tak zostało do samego końca.

Powiedział pan kiedyś, że himalaizm to sport elit. Teraz wchodzi pod strzechy?

Nie to miałem na myśli. Nie mówiłem o elicie, jako społeczeństwie, ale o elitarnym rodzaju sportu. Jeśli pyta pan o to, czy himalaizm jest dla arystokratów i ludzi z IQ powyżej dwustu, to odpowiadam, że nie. Ale system selekcji do sportu na najwyższym poziomie jest taki, że zostają jednostki. Są skałki, Tatry, Alpy, góry średnie, wyższe i najwyższe, taka piramida. Na samej górze jest kilkanaście osób, na samym dole dziesięć tysięcy, bo tyle jest zarejestrowanych w związku. Himalaizm jest elitarny, bo wymaga czasu, cierpliwości, nakładów finansowych i determinacji, żeby go ileś lat uprawiać. To nie tak, że po jednym roku treningu przychodzą sukcesy. Alpinizm po polskiej wyprawie na K2 trafi pod strzechy i ludzie pod strzechami będą wiedzieli, na czym polega.

Ta wyprawa, przez akcję ratowania Mackiewicza i Revol, uczyniła nas trochę wrażliwszymi?

Nie jestem do końca przekonany. Na pewno twardym dowodem na to, że tragedia jednak obudziła ludzkie serca, jest fakt, że w tak krótkim czasie zebrano tak olbrzymie pieniądze, żeby wesprzeć rodzinę Tomka. To się nie zdarzyło w polskim himalaizmie nigdy. Podejrzewam, że w sumie nie zebrano nigdy na rodziny wszystkich, którzy zginęli w górach tyle, ile tym razem. To pozwala wierzyć, że ludzie otworzyli serca i kieszenie na ludzkie nieszczęście. Oczywiście, na początku współczują wszyscy, później następuje okres uspokojenia i wyciszenia, a na końcu głos zabierają sceptycy. Pytają: a po co? A gdzie? A dlaczego za nasze pieniądze? Zawsze odpowiadam, że za nasze pieniądze robionych jest mnóstwo rzeczy, a te akurat są dobre.

Uda się na spokojnie wytłumaczyć: po co? Po co wchodzić? Ryzykować?

To jedno z najczęstszych pytań. Trywialne. Gorzej z odpowiedzią, bo jest na drugim biegunie - jest skomplikowana, bo dotyka duszy człowieka. A tego już nie da się tak prosto opisać słowami. Jest we mnie trochę pilota, który leci w nocy, takiego z Saint-Exupery’ego, jestem zbudowany z innych doznań, poza tymi które mnie otaczają, takiej warstwy słuchowo-wyobrażeniowej. Druga warstwa jest jednak całkowicie estetyczna, ogarniana wzrokiem i przerabiana w mózgu na obrazy. Wspinamy się w nieprawdopodobnie pięknej scenerii. Każda droga wspinaczkowa jest przeszkodą, czymś do pokonania, ale nie w sensie militarnym. Trzeba wykreować w sobie taką sekwencję ruchów, żeby ją przejść i pójść dalej. Dla ludzi, którzy się nie wspinali, być może to, co robimy, jest bardzo powtarzalne, ale w górach tak nie jest, każdy kreuje swoją własną drogę. I sprawia to ogromną satysfakcję. Wiele razy wspinając się samemu, bez liny, przeżywałem ekstazę tylko z tego powodu, że znajdowałem swoją ścieżkę. Nigdy nie powiedziałbym tak, jak George Mallory, że wspinam się na góry, bo są. Jasne, że są, ale z drugiej strony można powiedzieć: "Oglądam te góry, ale nie będę na nie wchodził, bo po co". Ludzi ciągnie w góry - ten estetyzm, forma kreacji, czujemy jakąś łączność z górą. Ludzie czasami z górami rozmawiają. Też miałem taki czas w swoim życiu, pełen mistyki.

I o czym rozmawialiście?

Z górą to tylko o codziennych rzeczach.

Dała jakieś rady?

To rozmowa, jak z Bogiem. Tylko ja mówiłem.

W czasach, kiedy zdobywał pan koronę Himalajów, było więcej mistyki niż teraz?

Nie sądzę. Ale popatrzmy na to tak: teraz alpiniści z najwyższej półki są wybitnymi sportowcami. Mają specjalne diety, plany treningowe. Poświęcają większość czasu na przygotowania, to prawdziwi atleci. Kiedyś po prostu wyjeżdżaliśmy na skałki i się wspinaliśmy. To był nasz trening. Dopiero później zacząłem chodzić na siłownię, bo uważałem, że przed sezonem trzeba się wzmocnić. Teraz wszyscy biegają, pracują nad mięśniami, wspinają się przez cały rok na sztucznej ścianie. Pełen profesjonalizm.

A pan zdobył 14 ośmiotysięczników jako amator?

Tak, nie żyłem ze wspinania.

A dla wspinania? Myślał pan kiedyś, że gdyby nie komunizm Polacy tak bardzo nie kochaliby Himalajów? To była prawdziwa wolność? Marzenia o niej?

Coś w tym jest, jednak nie idealizowałbym socjalizmu, że pchał nas na szczyt. Socjalizm ze swoimi ograniczeniami, biedą, siermiężnością, spowodował, że u ludzi wyzwoliły się obszary inwencji. Jeśli w latach pięćdziesiątych jedynym szczytem, na który można się było wspiąć, była Świnica, bo inne były na terenach granicznych i nierzadko stali na nich uzbrojeni po zęby żołnierze, to ludziom, którzy kochali góry, noże w kieszeniach się otwierały. Kiedy wypuszczono nas na Zachód, robiliśmy wszystko, żeby sprawdzić się w tamtych warunkach. W czasach stanu wojennego i później mieliśmy tyle wypraw w Himalaje rocznie, co znacznie bogatsza od nas przecież Japonia. Tamto pokolenie uważało Himalaje za swój dom, pokolenie które wspina się teraz już tak nie uważa. Mamy dziesięciu himalaistów na krzyż, a nie pięćdziesięciu - osiemdziesięciu, jak w latach osiemdziesiątych. To normalne, że wraz z rozwojem społeczeństwa, zmieniają się także priorytety w grupie związanej ze wspinaczką. Myśmy widzieli w górach wolność kompletnie nieskrępowaną. I mieliśmy szczęście, bo ona rzeczywiście tam była.
Czy Piotr Pustelnik jest najwybitniejszym polskim himalaistą?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×