Joanna Jóźwik: Ludzie życzyli mi śmierci. Czytałam, że dzieci będą się za mnie wstydzić

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images / Na zdjęciu: Joanna Jóźwik
Getty Images / Na zdjęciu: Joanna Jóźwik
zdjęcie autora artykułu

- Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Byłam załamana, przepłakałam dwa dni. Dałam sobie deadline: Zurych. Jeśli nic nie drgnie, rzucam sport. I proszę sobie wyobrazić, co się stało, kiedy zdobyłam ten medal - mówi nam biegaczka Joanna Jóźwik.

W tym artykule dowiesz się o:

[b][tag=53177]

Kamil Kołsut[/tag], WP SportoweFakty: Często pani płacze?[/b]

Joanna Jóźwik (piąta zawodniczka igrzysk olimpijskich w biegu na 800 metrów): Tak, bo ja się bardzo łatwo wzruszam. Zwykle przez wspomnienia albo gdy widzę, jak komuś dzieje się krzywda.

Zdarzało się też na treningach?

Kilka razy w roku. Kiedy jestem naprawdę wykończona, są złe warunki, pada deszcz, wieje wiatr, boli i nie wszystko wychodzi jak powinno... Czasem tak jest, że kończę trening, wracam do pokoju i w płacz. Wylewam z siebie te hektolitry łez, ale kolejnego dnia jestem już uśmiechnięta.

Tak naprawdę chciałem porozmawiać o rozbieranych zdjęciach, wybielaniu zębów i homoseksualistach.

Poważnie?

Kiedyś udzieliła pani na ten temat głośnego wywiadu.

Dziś już wiem, jak odpowiadać na takie pytania.

Żałuje pani?

Uczę się na błędach. Były czasy, kiedy potrafiłam coś palnąć i później ktoś używał tych słów - często wyrwanych z kontekstu - przeciwko mnie. Ta wypowiedź o Radwańskiej... Nie miałam zamiaru jej hejtować. Powiedziałam tylko, że ja bym sobie takiej sesji nie zrobiła. A moje słowa odbiły się takim echem! Zbliżały się wówczas mistrzostwa Europy w Pradze. Ludzie stawiali mnie na podium, mówili: "bez złota nie wracaj". Tamta sytuacja zniszczyła mnie psychicznie.

Wzięła to pani za mocno do siebie?

Taka po prostu jestem. Krytykę zawsze mocno biorę do siebie. Teraz już nabrałam do tego dystansu, ale wtedy łatwo nie było. Bolało. Miałam za swoje.

Po medalu w Zurychu wpadła pani do szufladki "Bóg, honor, ojczyzna". Przez słowa o modlitwie przed startem i różańcu od Artura Kuciapskiego.

Myślę, że atakowały mnie głównie osoby niewierzące. Jeżeli ktoś jest wierzący, to wie, o czym mówiłam.

To kolejna nauczka? Nie warto wychodzić z religią do przestrzeni publicznej?

Mam swoje poglądy i ich się nie wstydzę. Nie zamierzam też nikogo oceniać ani szufladkować na podstawie jego stosunku do religii. Wiara jest sprawą prywatną. Powinniśmy być postrzegani przez pryzmat naszych zachowań i działań. Po biegu w Zurychu opisałam emocje, które mi towarzyszyły. Ten wątek został przez niektórych mocno rozdmuchany.

Joanna Jóźwik w mediach i Joanna Jóźwik na co dzień to ta sama osoba?

Tak mi się wydaje. Nie raz dostawałam za to po głowie. Słyszałam, że nie powinnam ze wszystkimi rozmawiać tak otwarcie, że od razu skracam dystans i kiedyś się na tym przejadę. Kilka razy się przejechałam, ale nadal jestem szczera. Wiem jednak, że muszę uważać na dobór słów, na kontekst wypowiedzi. Czasami mam wrażenie, że niektórzy tylko czekają na moją najdrobniejszą nieostrożność, aby zrobić sensację z niczego.

ZOBACZ WIDEO Anita Włodarczyk: Zabrakło truskawki na torcie. Kontuzja zabrała mi rekord świata

Po igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro, kiedy na podium stały Caster Semenya, Francine Niyonsaba i Margaret Wambui, usłyszeliśmy: "Czuję się jak srebrna medalistka". Dziś by pani te słowa powtórzyła?

Nie.

Zebrała pani burzę?

Dostałam wówczas mnóstwo wiadomości, zwłaszcza z Wielkiej Brytanii i RPA. Czytałam, że "dzieci będą się za mnie wstydzić", ludzie życzyli mi śmierci. Było tego bardzo dużo. Wypowiedziałam się wówczas w sposób bardzo zły i tego żałuję.

Twitter, Instagram, sesja w Nowym Jorku. Lubi pani być w centrum uwagi?

Nie. Kiedy ostatnio na konferencji musiałam wyjść na scenę, strasznie się trzęsłam. Wiadomo, że zainteresowanie jest miłe, podnosi samoocenę. Tak naprawdę najlepiej czuję się jednak siedząc sama w pokoju albo robiąc trening w lesie ze słuchawkami w uszach. To drugie jest dobra zwłaszcza wtedy, kiedy masz dużo przemyśleń. Podczas biegu możesz sobie wszystko poukładać.

A na Twitterze konta nie mam. Ktoś się pode mnie podszywa. [nextpage]Czyta pani komentarze?

Czasami tak. Klikam na przykład na tekst "Asia Jóźwik pokazuje świetną figurę". Bawiliśmy się wówczas aparatem na plaży, robiliśmy jakieś głupoty. I nagle czytam: "O, ta głupia, celebrytka". Śmieję się z tego, to poprawia mi nastrój.

Z drugiej strony ostatnio dostałam wiadomość, w której ktoś pisał, że jestem taka prawdziwa, uśmiechnięta, życzliwa, że potrafię przemówić do ludzi, do młodych zawodników. I dzięki temu jestem lubiana. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale to bardzo miłe.

Czuje się pani celebrytką?

Nie. Nie jest tak, że wychodzę do galerii handlowej i co chwila ktoś woła: "Boże, Asia Jóźwik! Mogę zdjęcie?". To się nie zdarza. Żyję jak normalna osoba.

Ale przygody były?

Kiedyś poszłam nad Wisłę z koleżanką i tam spotkałyśmy pijanego kibica. Krzyczał na cały lokal: "Zobaczcie, to Asia Jóźwik"! A ja tylko spuściłam wzrok. Później kupił nam szampana.

Innym razem, po sezonie, wyskoczyłyśmy do klubu. Kelner spojrzał i zapytał: "Ja panią skądś znam, pani gra w jakimś serialu?" Ktoś mu podpowiedział, że jestem biegaczką. Na co on: "Jezu, to pani się tak pięknie cieszyła! A ja razem z panią płakałem"! I tak krzyczał na cały lokal. Ludzie patrzą? Ja - burak. Wychodzę!

Donald Tusk też przez panią płakał.

Byliśmy u niego na obiedzie. Duża grupa, zaprosił wszystkich medalistów mistrzostw Europy. Zjadłam posiłek, porozmawialiśmy. W tłumie raczej siedzę cicho, nie jestem duszą towarzystwa. A on po prostu powiedział, że widział mój bieg po medal i razem ze mną płakał. Miło było usłyszeć coś takiego.

Politycy zaczęli się wokół pani kręcić?

Podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy faktycznie wielu do mnie podchodziło. Mówili: "Pani Asiu, kibicujemy, gratulujemy!".

Pojawiły się propozycje polityczne?

Tak, ale to było dawno temu. Od razu dziękuję za takie oferty.

Lubi pani Warszawę?

Tak. Poznałam cudownych ludzi i szybko się tu odnalazłam. Teraz szukam mieszkania, chcę zostać w Warszawie na stałe.

Czas płynie tu szybciej.

Bielany - gdzie mieszkam - są trochę inne, a w centrum bywam rzadko. Po przeprowadzce nie czułam, że w stolicy wszystko pędzi. Skupiałam się na treningu.

Początki były trudne? Małachowski i Majewski mając dychę kupowali na pół arbuza. Po to, aby się najeść, napić i żeby jeszcze na piwo starczyło.

Żeby mnie jeszcze było na tego arbuza stać!

Życie od pierwszego do pierwszego?

To jest tak: wiesz, ile masz na koncie. I wiesz, kiedy możesz dostać kolejne pieniądze. Musisz więc sobie policzyć, ile dziennie możesz wydać. A czasami zdarzało się, że pieniążków poszło więcej. I później człowiek dzwonił: "Tato, pożyczysz mi sto złotych? Bo nie mam za co kupić jedzenia".

Całe szczęście, że dostawałam obiady z klubu. Dało się więc to jakoś pogodzić. Miałam też swoje sposoby. Kupowałam sobie na przykład dżem i tylko dokładałam do tego codziennie świeże bułeczki. Ten jeden dżem jadłam przez tydzień. Później na treningu czułam się naprawdę lekko!

W Zurychu na mistrzostwach Europy musiałam pożyczyć od chłopaka pieniądze na szczoteczkę do zębów. Więc niech pan sobie wyobrazi, co się stało, kiedy zdobyłam ten medal!

Nagrody, stypendia. Zaczęło się życie.

Tak, choć bez przesady. Nie były to jakieś bajeczne kwoty. Wtedy jednak zrozumiałam, że warto było poświęcić 10 lat dla sportu. [nextpage]Był moment, w którym chciała pani rzucić wszystko w diabły?

Na początku, kiedy przyjechałam do Warszawy, dwa kierunki studiów łączyłam z treningami. W poniedziałek rano biegałam, później szłam na zajęcia, a po zajęciach na siłownię. Wtorek: zajęcia, trening. Środa: trening, zajęcia. Czwartek: zajęcia, trening. Wreszcie piątek: zajęcia, trening, bus i do Rzeszowa, na Politechnikę. Do tego doszły obozy, więc zaległości zaczęły się nawarstwiać. Walczyłam tak przez cały semestr.

Nie miałam stypendium, oszczędności szybko poszły. I tak: studia nie idą, bieganie nie idzie, złapałam kontuzję, nie mam z czego żyć. Myślę sobie: "Jezus Maria, co ja mam ze sobą zrobić!". Dwa dni przepłakałam. Byłam kompletnie załamana. Porozmawiałam jednak z koleżanką Arletą i ona uświadomiła mi, że studia mogą poczekać. Powinnam się skupić na sporcie.

Wszystko zmienił medal.   Dałam sobie wtedy deadline: Zurych. Jeśli nic się nie ruszy, to rzucam sport i idę na studia, które dadzą mi fajną pracę.

Dziś studiuję wychowanie fizyczne na Wyższej Szkole Edukacji i Sportu w Warszawie. W tym roku bronię licencjatu, później chyba pójdę w kierunku psychologii sportu.

Zawsze byłam ambitna, już jako dziecko. Kończąc gimnazjum miałam najlepszą średnią w szkole i pewne aspiracje. Zaczęłam jednak trenować, poświęcałam temu 90 procent mojego czasu. Na naukę już go brakowało, a zdawałam na maturze rozszerzoną matematykę i geografię. Później była Politechnika Rzeszowska, chciałam w ten sposób łączyć sport z nauką. Wreszcie przeprowadziłam się do Warszawy.

Życie sportowca to przedłużona młodość?

Mam 27 lat i mieszkam w akademiku.

To wiek, kiedy ludzie zakładają rodziny, mają dzieci.

Koleżanki z gimnazjum mają już mężów, dzieci. A ja co? Jestem po prostu na innym etapie życia. Nie czuję, że coś tracę. Raczej, dzięki sportowi, zyskuję. Na zakładanie rodziny nie jestem gotowa.

Co robi Joanna Jóźwik w wolnych chwilach?

Studiuję. I szukam mieszkania. Chyba w życiu każdego przychodzi okres, kiedy chce sobie uwić własne gniazdko. Wtedy będę mogła sobie też sprawić pupila, piesek cały czas chodzi mi po głowie. Pewnie by mi pomógł, odciągnął od rozmyślania. Tak - to jest ten moment, w którym chcę iść na swoje. Mieć psa, żyć jak normalny człowiek.

Rozmawia pani ze sobą w trakcie biegu?

Tak, oczywiście. "No dawaj! Dasz radę! Już nie mogę! No dawaj, kurczę!". Oczywiście w myślach. Podczas wygranego półfinału w Rio miałam coś takiego, że dobiegałyśmy do ostatniego łuku, a rywali zaczęły mnie wyprzedzać. I pomyślałam sobie: "No, biegnijcie, biegnijcie. Hehe. Ja wam zaraz pokażę!".

Łokcie idą w ruch?

Nie, uciekam od tego. Kiedyś przez taki kontakt przewróciłam się w Tampere. Straciłam medal. Znowu.

Po nieudanym starcie na mistrzostwach świata w Londynie nagle pani zniknęła. Co się stało?

Wracając ze stadionu od razu kupiłam przez internet bilet powrotny. Pierwszy, jaki był. Powiedziałam trenerowi: "Wracajmy jutro" i się spakowałam.

Nie mogłam spać przez całą noc. Płakałam. Potrafiłam się na moment uspokoić, a po chwili znowu miałam oczy jak pięć złotych. Tragedia. Wreszcie wróciłam do Warszawy i poszłam na imprezę. Skończyło się fatalnie, bo zaczęłam tak ryczeć, że koleżanka nie mogła mnie uspokoić. Odwołałam wszystkie starty, zostawiłam tylko te najważniejsze dla klubu.

Kobieta radosna, a ta kariera jakby znaczona łzami.

Co poradzę, wrażliwa jestem.

Autor na Twitterze:

Zobacz inne teksty autora -->

Źródło artykułu: