Szymon Ziółkowski: Nie chcę wojny polsko-polskiej. Ale mam w domu ciężki młot

Zdjęcie okładkowe artykułu: East News / GRZEGORZ DEMBINSKI/POLSKA PRESS / Na zdjęciu: Szymon Ziółkowski
East News / GRZEGORZ DEMBINSKI/POLSKA PRESS / Na zdjęciu: Szymon Ziółkowski
zdjęcie autora artykułu

- Jak patrzę na polską politykę, widzę, że zbliżamy się do parlamentu Ukrainy. A ja mam w domu młot. On jest ciężki - mówi Szymon Ziółkowski, mistrz olimpijski i świata w rzucie młotem. Dziś polityk opozycji, który od premiera żąda 300 mln złotych.

W tym artykule dowiesz się o:

Jacek Stańczyk, WP SportoweFakty: Kim jest prezydent Andrzej Duda, gdy robi sobie zdjęcie z koniem? Napisał Pan na Twitterze: "Pokaż mi swoje selfie z koniem a powiem Ci kim jesteś". Pan, wielki sportowy mistrz, lubi też wbić polityczną szpilę.

Szymon Ziółkowski: Ależ ja nie mówię, że nie lubię wbić tej szpilki. Do tego jest też Twitter. Tylko ważne jest, żebyśmy w tej walce zachowali trochę tego parlamentarnego języka, którego u nas brakuje. Jak patrzę na polską politykę, to widzę, że zbliżamy się do parlamentu Ukrainy.

Ale co, będziecie bić się po twarzach?

Szkoda że nasz Sejm nie idzie w kierunku parlamentu angielskiego i amerykańskiego, gdzie politycy potrafią się kłócić. Jest tam odrobina klasy. U nas jej nie ma. Gdy widzimy posłów czy senatorów, którzy nazywają innych bydłem albo idiotami...

To w tym nowym Sejmie będzie pan miał spore szanse coś wygrać. Były sportowiec, postawny, wielki i silny facet.

Cały czas mam w domu gadżety, które zostały mi po zakończeniu kariery. Mam młot, on jest ciężki.

Wyzywanie się od najgorszych, o którym pan wspomniał, jest z każdej strony.

Tak jest, nie chcę w żaden sposób tego dzielić. Dlatego uważam, że wojna polsko-polska skończy się, gdy do polityki trafią ludzie, którzy mają dobre imię i zdają sobie sprawę z tego, że poprzez swoje działania mogą je stracić.

[color=black]ZOBACZ WIDEO Serie A: Atalanta nie dała rady Torino. Szalona bramka gospodarzy!

[/color]

Jak pan, legenda sportu. 

Tak. Dlatego ja tej wojny w moim politycznym życiu nie stosuję. Moim celem nie jest tylko i wyłącznie podgrzewanie atmosfery i budowanie napięcia. Staram się znajdować w tym wszystkim merytorykę, bo ona jest bardzo istotna. I przeraża mnie, gdy zgłaszamy merytoryczne uwagi, przychodzi do głosowania i pojawiają się posłowie nie wiadomo skąd, którzy nigdy nie brali udziału w dyskusji i nie mają żadnego pojęcia o czym rozmawialiśmy. A potem podnoszą rękę i wychodzą. To jest przerażające, ale tak wygląda matematyka sejmowa.

Wiedział pan, w co się pakuje?

No, może nie do końca. Realia okazały się zupełnie inne, więc trzeba się do nich dostosować. Ale to, że przegrywamy jedną, czy drugą bitwę, nie znaczy, że przegrywamy wojnę.

Jan Tomaszewski mówił mi, że zawsze interesował się polityką, bo poza stadionem nie chciał być traktowany jak małpa do towarzystwa. A jak ktoś nie interesuje się polityką, to polityka zainteresuje się nim.

Nie wiem, czy to wynika z nieświadomości, czy chęci wyparcia społecznego, że ta polityka jest ponad nami. A któregoś dnia może okazać się, że sejm przegłosuje 90-procentowy podatek i nie mamy nic do gadania. Więc nie jest tak, że nie możemy się nią nie interesować.

Po co panu ta polityka?

Poszedłem w nią dla sportu, trzeba go wspierać z różnych stron. A dziedzinami życia powinni zajmować się ludzie, którzy nie tylko są teoretykami, ale też praktykami.

Sam pan mówił na początku, że jest dla pana katorgą.

Jest też pewną dziedziną sportu, ale drużynową. A ja byłem indywidualistą. Poza tym to sport, w którym zasady nie do końca obowiązują.

W USA mają takie show bez zasad. Nazywają je wrestling.

No tak, ale tam chodzi, żeby wszystkich rozbawić. A naszym zadaniem w tym owalnym budynku nie jest bawienie publiczności.

Ludzie i tak się śmieją.

Rzeczywiście, nie raz tak bywa. I tak jak we wrestlingu chodzi o dobrą zabawę, tak tu skutki mogą być przerażające. Ja trochę już się w polityce zaadaptowałem. Pierwszy rok był najtrudniejszy, trzeba było się ze wszystkim zmierzyć. Trzeba było nauczyć się filtrować pewne rzeczy, że nie wszystko trzeba brać do siebie. Niektóre rzeczy jednym uchem się wpuszcza, innym wypuszcza. Doświadczenie się przydaje.

Jagna Marczułajtis mówiła, że ona nie żałuje wejścia w politykę, ale nikt jej nie uprzedził, że jej wizerunek sportowca zostanie zburzony. TUTAJ CZYTAJ CAŁĄ ROZMOWĘ. 

W jakimś sensie wszystko, co robimy, może na ten wizerunek wpłynąć. Też spotykam się z wrogim nastawieniem, szczególnie jeśli chodzi o internet: "Ceniłem cię jako sportowca, ale teraz jesteś w takim ugrupowaniu". Sportowiec po zakończeniu kariery też musi czymś się zajmować. I dobrze, gdy ma możliwość korzystać z doświadczenia, które latami zdobywał.

Boi się pan utraty tego wizerunku?

Sportowcy nie są oderwani od rzeczywistości. Nie uważam, żeby sportowiec niszczył wizerunek biorąc się za politykę. Nie robimy niczego kontrowersyjnego, nie negujemy kariery sportowej. Sport to jedno, walczyliśmy o dobre imię kraju, zdobywaliśmy medale. I teraz też chcemy robić jak najlepiej dla naszego kraju. Jeśli ktoś uważa, że nasze działania są nie takie, jak powinny, to zapraszam do wizyty w biurze poselskim, pogadamy. Jednak gdy ktoś nas wyzywa w internecie, bo jesteśmy przedstawicielami jakiegoś ugrupowania, to znaczy, że nie dorósł do tego, aby prowadzić z nami rzeczową dyskusję.

Dziś, jak słyszę "Szymon Ziółkowski", myślę mistrz, legenda, wzór sportowca. Za kilka lat może pan ludziom kojarzyć się z sejmowymi wojenkami.

Jest taka możliwość. Mój złoty medal olimpijski w zeszłym roku stał się medalem pełnoletnim. Więc w tegorocznych wyborach wezmą udział ludzie, który urodzili się po nim. Oni złotego medalu olimpijskiego Szymona Ziółkowskiego nie pamiętają [Sydney, 2000 rok]. Dla nich to taka sama historia jak Bitwa pod Grunwaldem. Sportowcy nie są wieczni i muszą sobie znaleźć w życiu inne zajęcie.

To trzeba było zostać trenerem.

Nie nadaję się. Nie mam w tym kierunku wykształcenia, nie mam cierpliwości. Pamiętam, że gdy trener chciał, żebym coś zrobił, to robiłem. I nawet nie miałem pojęcia jak. Nie byłbym w stanie tego wytłumaczyć. Lepiej chuchać na zimne, po co potem mieć na treningach ofiary. A jak mówiliśmy, młot trochę waży.

Da się odejść ze sportu?

Nie chcę tego robić, pokochałem go lata temu. Strona polityczna jest bardzo ważna we wsparciu sportu. To jest miejsce, w którym dzielimy kasę. I jeśli tu nie będziemy mieli ludzi, którzy mają o sporcie pojęcie, to kto ma o tym decydować? I jak już poznałem sejm, te wszystkie komisje, to faktycznie jest tak, jak mówi się o Polakach: wszyscy znamy się na sporcie i zdrowiu. Powiedzenie sprawdza się w stu procentach.

A to, co mówi się o politykach, też się sprawdziło? Że siedzą przy Wiejskiej w Warszawie, biorą kasę i nic nie robią.

Też mi się wydawało, ze poseł nie ma specjalnie za dużo do roboty. Tymczasem w domu mamy masę spotkań z różnymi ludźmi, nasze okręgi wyborcze są duże. Paradoksalnie najspokojniej jest właśnie w Warszawie. Ja też dzielę się na dwie osoby. Jestem też sportowcem, spotykam się z dzieciakami w szkołach, jeżdżę na imprezy. No i jestem posłem. Nudno nie jest.

NA KOLEJNEJ STRONIE PRZECZYTASZ O ATAKU ZIÓŁKOWSKIEGO NA MINISTRA BAŃKĘ I DLACZEGO DOMAGA SIĘ OD PREMIERA 300 MLN ZŁOTYCH. 

Jest pan nudnym posłem?

Są dwie drogi poselskie. Jedna, w której łatwiej nie wychylać się w żadną stronę i siedzieć cicho. Ludzie ci wtedy czegoś nie wytkną. Ja nie jestem z tych, którzy mieli buzię zamkniętą, jeszcze gdy byłem sportowcem. Wiele razy dostawałem za to po uszach. Uważam jednak, że jeśli z czym się zgadzam albo nie, to trzeba się wypowiedzieć.

Odnalazł się pan w tej politycznej wojence?

Ale ja niespecjalnie jeszcze politycznie się biję. Odzywam się czasami i to w kwestiach, w których mam coś do powiedzenia. Nie prowadzę dyskusji na przykład na temat działalności szpitali, o których nie mam zielonego pojęcia. Uważam, że szczerość jest istotna, a tego elementu wśród polskich polityków brakuje.

 Grzegorz Dembiński/Polska Press/East News
Grzegorz Dembiński/Polska Press/East News

Politycy wiedzą wszystko…   Bardzo rzadko można usłyszeć od zapytanego posła czy senatora, odpowiedź "nie wiem". Najczęściej znają odpowiedź na każde możliwe pytanie. A nie ma nic uwłaczającego w odpowiedzi dziennikarzowi: "Nie wiem, dowiem się, sprawdzę, umówimy się jutro i porozmawiamy". Nie ma chyba żadnego parlamentarzysty, który z ręką na sercu potrafi wypowiedzieć się na każdy temat, mając wiedzę. Większość ustaw to kolubryny. Czasami trzeba spędzić nawet kilka dni, aby przez nie przebrnąć. A jeśli to jest nowelizacja ustawy, to trzeba jeszcze przeryć się do poprzednich ustaw.

Wydawało mi się, że wy sportowcy w polityce tworzycie jakąś jedność. Że sport łączy, a nie dzieli. A potem czytam w pana tekście, że minister Bańka może i był sportowcem, ale słabym. To jest atak.

Pan minister Bańka po objęciu urzędu prezentował projekt ustawy o zwalczaniu dopingu. I ją z mównicy sejmowej skrytykowałem projekt. Dostało mi się od niego, jakim prawem wypowiadam się na temat dopingu, bo co ja takiego zrobiłem przez ostatnie osiem lat. Jeśli w taki sposób wypowiada się minister, który jako były sportowiec powinien mieć pojęcie, że przez ostatnie osiem lat w przeciwieństwie do niego, ja byłem na stadionach świata, a on niekoniecznie, jest to dyskwalifikujące. Rozumiem, że taki miał prikaz polityczny, ale nie na tym to polega. Według mnie takie resorty jak sportu czy kultury powinny być totalnie apolityczne.

Lech Wałęsa z koszulką Barcelony! I napisem "Konstytucja" - CZYTAJ WIĘCEJ. 

Przecież tak się nie da.

Wykreowanie zawodnika, który teraz zdobywa medale, zajmuje 10-15 lat. To, że teraz minister Bańka może cieszyć się z medali i fotografować się z medalistami, jest zasługą wielu poprzednich rządów, a nie tego, co zrobił teraz. Więc ja i tak jestem, jeśli chodzi o niego, oszczędny w słowach. Bo ten cały jego projekt walki z dopingiem jest abstrakcją i nie ma nic wspólnego ze zwalczaniem dopingu.

Co jest z nim nie tak?

Sportowiec dostał nagrodę za medal, po iluś latach ten medal mu zabierają, bo okazuje się, że był na koksie. Ale nagrody zwracać nie musi. A to są dziesiątki tysięcy złotych z budżetu państwa. Jak ktoś w sklepie spożywczym ukradnie dwa litry oliwy, mendel jajek i żółty ser, to będzie rozprawa i wyrok. A teraz tego nie ma. Nic tak nie boli jak kasa. Dyskwalifikacja może minąć.

To co, wojna z ministrem Bańką?

Miałem nadzieję, że jako były sportowiec okaże się trochę bardziej ponad tym wszystkim. Ostatnio stał się już bardziej politykiem i jego wypowiedzi wykraczają mocno poza resort sportu. Zajmuje się coraz bardziej polityką. Nie oceniam tego pozytywnie. Nie podoba mi się to, w jaki sposób odcinał się od poprzedników. W sporcie nie ma czegoś takiego, że można wszystko przeciąć gilotyną.

Do premiera, po ubiegłorocznych sukcesach lekkoatletów, napisał pan w tekście na swojej stronie internetowej: "Morawiecki, gdzie jest nasze 300 milionów". Sprawa jest nadal aktualna.

Pytam się o to jeszcze raz, złożyłem kolejną interpelację w tej kwestii. Będę o to też pytał na komisji sportu. Podczas wotum zaufania zapytałem pana premiera, gdzie jest 300 mln złotych obiecane na budowę hal lekkoatletycznych. Nie dostałem odpowiedzi. Trzeba przypomnieć, że w zeszłym roku pan premier dwukrotnie obiecywał 300 mln dla lekkoatletów. W marcu po mistrzostwach świata w Birmingham było 300 mln dla lekkiej atletyki. A potem w sierpniu 300 mln na hale lekkoatletyczne. To już 600 mln zł. Niestety nie ma śladu po tych pieniądzach. Jak mówi się A, to mówi się B.

Ale przecież premię siatkarzom - jak obiecał, tak przyznał.

Najpierw nagrodę obiecał, potem dowiedział się, że nie może jej przyznać. A to, że teraz dają, to też nie jest do końca takie proste. Pan prezydent podpisał nowelizację odnośnie KPRM [Kancelaria Prezesa Rady Ministrów]. Ale w jaki sposób pan premier może przyznać nagrodę wstecz? Jeśli nawet przyzna, to dlaczego tylko siatkarzom. Jeśli możemy zrobić krok wstecz, to możemy zrobić go do nieskończoności. Skoro siatkarze mają dostać premię za drugi złoty medal, to dlaczego nie mogą dostać ci za pierwszy. Dlaczego Anita Włodarczyk nie może dostać nagrody za złoto olimpijskie i mistrzostwo świata, albo Tomek Majewski za dwa złote medale olimpijskie.

Albo pan.

O sobie na pewno nie będę w tej kwestii wspominał. Bardzo cieszę się, że siatkarze dostaną nagrodę. Super, tylko nie możemy ich stawiać poza nawias. Ja zaproponowałem, żeby w ogóle nie ustanawiać czegoś takiego jak nagroda KPRM. Przecież jest powołana przez obecny Sejm Polska Fundacja Narodowa, która w statucie osób ma wspieranie osób, które promują Polskę na świecie. A jaka jest lepsza i tańsza promocja Polski na świecie niż sport? Nie ma. Idźmy dalej. Dlaczego nie ma znaczka PFN na Williamsie Roberta Kubicy? Też idealnie wpisuje się w zadania Fundacji.

Pan ma grubą skórę i jest gotowy na ataki?

Oj tak. Lata w sporcie mnie tego nauczyły. Łaska kibica na bardzo pstrym koniu jeździ. I jednego dnia jesteśmy wychwalani, choć nawet po sukcesach zdarzają się komentarze, że "na pewno był na koksie". Albo co z tego że wygrał, jak i tak jest łysy. Takie rzeczy zawsze są. Biorąc się za jakiekolwiek życie publiczne trzeba liczyć się z tym, że nie zawsze będzie różowo i spotkamy się z krytyką.

"Super Express" podliczył, że ze wszystkich posłów najczęściej pan lata samolotem za publiczne pieniądze. [402 loty w tej kadencji, blisko ćwierć miliona złotych]

Tak, akurat w ten sposób podróżuję po Polsce. Taką mamy możliwość jako parlamentarzyści. Jeśli ktoś ma o to pretensje, to trzeba zwrócić się do Kancelarii Sejmu z zapytaniem, czy trzeba zmienić ustawę. Po drugie, ja te pieniądze bardzo chętnie wrzuciłbym do siebie do biura, żeby mieć możliwość samemu wykorzystywać i organizować podróż. Nie raz Kancelaria Sejmu płaci dużo więcej za nasze przeloty, jest to suma ryczałtowa. Pociągi nie są rozliczane, a swoją drogą Pendolino też najtańsze nie jest.

Potrafi pan przegrywać z honorem w polityce?

Sport mnie nauczył, że w życiu raczej się przegrywa, niż wygrywa. I wydaje mi się, że w polityce też. Ja na razie jestem w polityce, poza wyborami które wygrałem, to na razie przegrywamy. Jestem w opozycji, więc może łatwiej mi to przełykać. Nie byłem w poprzednich kadencjach.

Utrata władzy boli bardziej.

Prawdopodobnie tak. To tak samo jak zdetronizowanie mistrza. Jak wygrałeś mistrzostwo olimpijskie albo świata, a potem przegrałeś, to boli mocniej. Ale nie da się wygrywać cały czas. Najważniejsze, aby być wiernym sobie, nie być chorągiewką. A to w polityce się zdarza. Wiatr wieje tu bardzo często, łamią się maszty chorągiewek i wygląda to komicznie.

Panu złamanie nie grozi?

Uważam, że postępuję zgodnie z sobą. Nie wstydzę się tego, co mówię, co piszę. Nie wstydzę się wbijania szpili, bo nie działam z wytycznymi przekazu dnia, tylko staram się interpretować wszystko co się dzieje, w sposób przeze mnie akceptowalny. Może czasem władzom mojego ugrupowania się to nie podobać, ale nagany jeszcze nie dostałem. Może dlatego, że nie odzywam się w tematach, na których się nie znam.

To kim jest pan prezydent robiący zdjęcie z koniem?

Pan prezydent nie raz pokazał, że chyba nie do końca kontroluje, co pojawia się na jego Twitterze. I piątek czasem go przejmuje tak, jak było to z Pawłem Kukizem. Zdarzają się takie rzeczy, ale głowie państwa nie wypada.

Kukiz kasuje konto i przeprasza za wulgaryzmy. "Przejęła mnie piątkowa noc" - CZYTAJ WIĘCEJ. 

Źródło artykułu: