Snajper, co nie przymyka oka. Karol Bielecki zakończył karierę

Zdjęcie okładkowe artykułu: East News / Artur Szczepański / Na zdjęciu: Karol Bielecki
East News / Artur Szczepański / Na zdjęciu: Karol Bielecki
zdjęcie autora artykułu

- Wielki chłop. W każdym tego słowa znaczeniu. Kiedyś w grze wybrał postać snajpera. I oznajmił: "Przynajmniej nie muszę przymykać oka, bo go nie mam" - opowiada Krzysztof Ignaczak. Karol Bielecki - heros, człowiek legenda - zakończył karierę.

Miał 28 lat. Niedawno świętował drugi w życiu medal mistrzostw świata, grał w Bundeslidze, docierał na sportowy szczyt. I podczas meczu Polska - Chorwacja w 2010 roku stracił oko.

To tak, jakby połowę głowy ktoś umieścił mu w ciemnym pokoju. Żyć z jednym okiem jest cholernie trudno, a co dopiero uprawiać sport. Bielecki mógł zostać paraolimpijczykiem, a wrócił na parkiet po kilku tygodniach. Więcej: zagrał z Polakami na igrzyskach w Rio i podczas ceremonii otwarcia jako chorąży niósł biało-czerwoną flagę.

Pierwszy w encyklopedii

Bertus Servaas: - Karol to siła. Karol to charakter. Niesamowicie dąży do celu, nigdy się nie poddaje.

Łukasz Kadziewicz: - Nie znam człowieka, który powiedziałby o nim jedno złe słowo.

Wojciech Nowiński: - Miałem w młodzieżówce ludzi o różnych charakterach, a Karol na ich tle był stonowanym dżentelmenem. Nie powiem, że był kryształowy, ale nigdy nie dał się złapać.

Josip Valcić: - Wielki człowiek i wielki sportowiec. Po prostu.

Bjarte Myrhol: - To typ, który w towarzystwie mówi niewiele, ale jeśli już się odezwie, to wszyscy pękają ze śmiechu.

Torsten Storm: - Jest skromny, zwłaszcza publicznie. Wywiady i wielkie słowa to nie jego świat. Na boisku staje się kimś zupełnie innym.

Grzegorz Tkaczyk: - Gdzie widzę Karola po zakończeniu kariery? Na pierwszym miejscu w encyklopedii.

Koślawy kandydat

Zaczęło się od futbolu. Chciał zrywać siatki, zdejmować pajęczyny, być napastnikiem. Najpierw w Wiśle Sandomierz, później w Siarce Tarnobrzeg. Talent dostrzegli nauczyciele Ryszard Kiliański i Mieczysław Gospodarczyk, którzy zakładali klasę o profilu piłki ręcznej.

Bielecki na początku był jednym z wielu, ale robił błyskawiczne postępy. Był wysoki, miał w dłoni młotek. W wieku piętnastu lat trafił na testy do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Gdańsku, ale go nie przyjęli. Bo podobno blady, wątły, chodził jakoś koślawo. Tener Jan Prześlakiewicz po latach przyznał, że była to największa pomyłka w jego życiu.

Nie minęły dwa lata i Bielecki grał już w Iskrze (obecnie Vive) Kielce. Jak ojciec zaopiekował się nim Marek Adamczak, fachu nauczył Giennadij Kamielin. Bielecki zdobył mistrzostwo, zadebiutował w pucharach i zachwycił Europę. Prezes Servaas mógł przebierać w ofertach. - Mają taki skarb musisz go trzymać, ale nie mieliśmy wyjścia - przyznaje dziś Holender. Sprzedał uczciwie: oddał Magdeburgowi gwiazdę, dostał milion złotych. Wówczas w piłce ręcznej to były wielkie pieniądze.

Medal od Kaczyńskiego

Na Zachodzie Bielecki dojrzał, wyrósł na gwiazdę. Podczas srebrnych mistrzostw świata (2007) Tkaczyk kluczowe piłki ćwierćfinału oraz półfinału kierował do niego. Medalistów turnieju dekorowali wówczas na zmianę prezydenci Polski i Niemiec. Bieleckiemu miał przypaść krążek od tego drugiego, ale rozgrywający grzecznie odmówił. Chciał, żeby medal na szyi zawiesił mu Lech Kaczyński.

Dwa lata później do srebra dołożył brąz, trzecie miejsce Biało-Czerwoni z Bieleckim w składzie zajęli także na MŚ w Katarze (2015). Przeszedł z kadrą drogę od ciemnych wieków średnich do oświecenia; od zgrupowań w hotelu "Meksyk" przy warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego i makaronu polanego keczupem na stołówce, po samoloty, piękne hale i zgrupowania w najlepszych hotelach.

Z Magdeburga trafił do Rhein-Neckar Loewen. Był gwiazdą Bundesligi, przez osiem lat zdobył ponad tysiąc bramek. Do Kielc wrócił w 2012 roku; najpierw pod skrzydła Wenty, później Tałanta Dujszebajewa. W sezonie 2016/17 po najbardziej emocjonującym meczu w dziejach polskiej piłki ręcznej wygrał z kielczanami Ligę Mistrzów.

Zadrą w karierze pozostały igrzyska. W 2008 do Pekinu Polacy jechali po medal, ale przegrali ćwierćfinał z Islandczykami. Osiem lat później skończyło się na czwartym miejscu. Zostały łzy.

"Odmulenie" Kadziewicza

Igrzyska w Pekinie otworzyły historię przyjaźni piłkarzy ręcznych i siatkarzy. Ignaczak Bieleckiego przy pierwszym spotkaniu nawet trochę się przestraszył. - Wielkie chłopisko, twarz rzeźbiona wiatrem, typ zakapiora. Posturą wzbudzał respekt. Pozory jednak mylą. Niby nieprzystępny kawał drania, a okazał się wrażliwym gościem o gołębim sercu - opowiada.

Siłę Bieleckiego na twarzy poczuł Kadziewicz, którzy podczas jednego ze wspólnych wyjść uczepił się Marcina Lijewskiego. Najpierw sprzedał starszemu koledze "liścia" (siatkarze nazwali tą rozrywkę "strzałem na odmulenie"), a po powrocie do wioski olimpijskiej wepchnął go do fontanny.

Przemókł Lijewski, Lijewskiego telefon, pieniądze i karty kredytowe. - Miało być super: śmiechy, docinki, dobra zabawa. Niestety, do wymierzenia kary koledzy wyznaczyli Karola. I dostałem takiego liścia, że nakryłem się nogami. Samego strzału nie pamiętam, znam go z opowieści Daniela Plińskiego. Podobno miałem szczęście, że dostałem tylko z lewej - przyznaje Kadziewicz.

ZOBACZ WIDEO Ciężki okres za Łukaszem Piszczkiem. "Musiałem wyczyścić głowę z negatywnych emocji"

Parkiet czerwony od krwi

Kontuzję przyniósł pech, zwykłe boiskowe starcie. Według starszego z braci Lijewskich wszystko wyglądało jak uraz z bokserskiego ringu, może rozcięty łuk brwiowy. Valcić: - Organizowaliśmy atak, podałem piłkę koledze. Nagle poczułem, że mój palec wpadł w oko Karola. Od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. Na parkiecie pojawiła się krew, lekarze natychmiast sprowadzili go z boiska.

Karetka, szpital, zabiegi. Kielce, Tulingen, Heielberg. Na początku Bielecki pomyślał: "uraz, jak uraz", aż okulistka zaczęła wymieniać części oka, których brakuje. Zemdlał. Był wściekły na wszystkich: na lekarzy, na los. Nie czuł odległości, szerokości. Miał problemy z przejściem z pokoju do pokoju. Ogłosił koniec kariery, zaczął planować życie po życiu. Dobrze, że jeden z medyków wmówił mu: "Karol, wszystko zależy od ciebie!"

"Nie widzę problemu"

- Kiedy usłyszałem o wypadku nie wiedziałem, jak się zachować. Chciałem po prostu przy nim być - opowiada mi MyrholSławomir Szmal podczas pierwszej rozmowy z Bieleckim płakał. Lijewskiemu brakowało słów, więc Karol rzucił: "spokojnie, ja nie widzę problemu". - Szybko przejmował inicjatywę. Żartował, to był jego charakterystyczny czarny humor - potwierdza Tkaczyk.

Storm, ówczesny menadżer RNL: - Robiliśmy wszystko, żeby mu pomóc. Nasz rzecznik prasowy regularnie odwiedzał Karola w szpitalu, dużo rozmawialiśmy. Pomagali koledzy, przyjaciele, lekarze. Bielecki najbardziej pomógł jednak sobie sam.

Oswoił tragedię dystansem, śmiechem. Podjął walkę. Nie potrzebował pomocy psychologa, wystarczyli fizjoterapeuci. Nauczyli od nowa piłki ręcznej, nauczyli życia. Dziś Bielecki opowiada, że los obszedł się z nim łagodnie. To tylko oko, ma przecież drugie. - A za moje dziecko oddałbym także je - mówi.

- Wypadek go zmienił - nie kryje Tkaczyk - Zawsze był bardzo spokojny, nie szalał, był ostoją profesjonalizmu. Po kontuzji nabrał do wszystkiego dystansu. To wydarzenie pokazało mu, co jest ważne i bardzo wzmocniło psychicznie. Dziś jest człowiekiem, którego nie da się złamać.

Kibice we łzach

Półtora miesiąca po zabiegu Bielecki wziął udział w sparingu, pierwszy mecz sezonu ligowego obejrzał jako kibic. Szansę dostał w w derbowym starciu z Frisch Auf! Goeppingen, wygranym przez RNL 28:26. - Kiedy usiadł w szatni, wyglądał na trochę zagubionego. Później rzucił jedenaście goli i całe trybuny skandowały jego nazwisko - opowiada Myrhol. - To był szok - potwierdza Tkaczyk. Storm dodaje: - Widziałem kibiców, którzy płakali. Ja też płakałem.

Valcić: - Zagrał wielki mecz, oglądałem go z wielką radością. To była niesamowita ulga. Wcześniej bałem się, że przypadkiem zrujnowałem wielką karierę. Nigdy nie rozmawialiśmy o jego kontuzji. Pewnego dnia mieliśmy okazję przeciwko sobie grać. Po prostu go przytuliłem, obeszło się bez słów.

W październiku 2010 roku RNL pojechał na mecz do Kielc; do hali, w której Bielecki stracił oko. Spotkanie transmitowało 20 stacji telewizyjnych, kibice wywiesili gigantyczną flagę z jego podobizną. - To była największa "sektorówka" jaką widziałem. Przeżyłem szok, miałem dreszcze - przyznaje Myrhol. Mecz zakończył się remisem (23:23), choć gospodarze w ostatniej sekundzie po faulu Bieleckiego mieli rzut karny, który zmarnował Rastko Stojković.

Uwaga, politycy!

- Ścieżka jego kariery jest nadzwyczajna. Najważniejsze jest jednak to, że kiedy ostatni raz się spotkaliśmy, był po prostu szczęśliwy - mówi Storm.

Dziś Bielecki ma trzy medale MŚ, ćwierćfinał i półfinał igrzysk, wygraną LM, pięć mistrzostw kraju. I historię, którę postawił sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu. Po karierze nie czeka go jednak bujany fotel. Ma restaurację, w PGE Vive będzie ambasadorem klubu oraz trenerem grup młodzieżowych.

Karierę skończył, jak grał. Na swoich warunkach. - Nie jestem w stanie już dać drużynie tego, co bym chciał - oznajmił. - Nie chcę rozmieniać kariery na drobne.

- Taki człowiek, jak Karol, nie żegna się ze sportem. Nie wierzę w to. Musi wykorzystać swój potencjał, a my musimy dla dobra sportu jego postać zagospodarować - mówi Kadziewicz. I apeluje: - Panowie politycy, przesuńcie się! Zróbcie miejsce, bo za chwilę obok was usiądzie wielki sportowiec.

Autor na Twitterze:
Źródło artykułu: