Żużel. Po bandzie: Czym się różni Kołodziej od Pawlickiego [FELIETON]

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Piotr Pawlicki
WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Piotr Pawlicki
zdjęcie autora artykułu

- Gdy Janowski jeździł z przodu, zachwycaliśmy się, że jest inteligentny, rozważny i myślący. Gdy jednak jeździł z tyłu, był już tylko mało ambitny, bojaźliwy i defensywny - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

„Po bandzie” to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek „Pół wieku na czarno” i „Rozliczenie”, laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego. ***

Znów się zastanawiamy, czy powinniśmy podłączać do respiratora globalny speedway, byśmy później dostawali po łbie w rywalizacji Polska kontra Reszta Świata. Czy powinniśmy być jak biblijny Noe i wszystkie zwierzątka zabierać na pokład, żadnego nie pytając o proweniencję. Przecież to dla świata właśnie te rozgrywki U-24 Ekstraligi, campy etc. Hmm, oczywiście, że winniśmy brać na swoje barki podtrzymywanie dyscypliny przy życiu, jest to w naszym interesie. Szczerze? Mnie te SoNy, te bękarty narodów jakoś nie kręcą, więc i brak medalu nie wywołał smutku. Nie dlatego, że brak mi patriotycznych odruchów, po prostu to mieszanie w regulaminie, ciągłe zmiany i brak respektu dla historii sprawiły, że straciłem szacunek dla czegoś, co straciło prestiż. Prosty układ. A że pierwszoligowcy z Czech okazali się lepsi od polskich gwiazd najwspanialszej ligi świata? Dostrzegam plusy. Od dłuższego czasu powtarzam, że powinniśmy sobie odpuścić plany budowania jednodniowych torów gdzieś daleko na pustyni z nadzieją, że miejscowi biznesmeni w turbanach przesiądą się z wielbłądów na GM-y. My powinniśmy próbować wskrzesić speedway tam, gdzie on był i miał się świetnie, a obecnie dogorywa. W Czechach właśnie czy na Węgrzech. Gdzie są ogromne tradycje.

ZOBACZ WIDEO Robert Dowhan: Okres transferowy w żużlu trwa cały rok, te przepisy trzeba zmienić

A wnioski? Ile można słuchać, że to właśnie my, Polacy, mieliśmy problemy z wydobyciem ze swoich motocykli prędkości. Przecież siedzieliśmy tam blisko tydzień, jeżdżąc na przemian z juniorami. I my mówimy, że ciężko było znaleźć optimum? I że, niby, dopiero na koniec coś drgnęło? Swoją najlepszą wersję mogli pokazać Lewiszyn, Mustonen i inne bidoki, a nie mogli milionerzy z dostępem do absolutnie topowego sprzętu od topowych dostawców? Traktowani na specjalnych prawach? A może nie chodzi o wydobycie mocy z silników tylko z głowy? Rzecz jasna, nie mam na myśli Zmarzlika, bo ten ze swojej roli zawsze się wywiązuje, po prostu wszystkiego wygrywać nie sposób. Mam natomiast niepokojące spostrzeżenia, gdy chodzi choćby o Macieja Janowskiego, bo kiepskie starty to jedno, ale też dostrzegam mocno defensywną postawę na torach trudnych lub jak kto woli – bardziej niebezpiecznych. Tak było w Teterowie, gdy tylko wyszły dziury, tak było na mazi w Gorzowie i teraz w deszczowym Vojens. To jest temat do przemyśleń dla samego zawodnika, który – nawiasem mówiąc – generalnie notuje ostatnio obniżkę formy. Choć nie zapominam, że z Janowskim jest też podobnie jak swego czasu z Brazylijczykiem Ronaldo, który u schyłku kariery pożalił się raz dziennikarzom, mówiąc – kiedy strzelam bramki, jestem dla was wielki, kiedy nie strzelam, jestem już tylko gruby.

I wedle podobnego sznytu ocenialiśmy zawsze bezpiecznie jeżdżącego Maćka. Mianowicie gdy jeździł z przodu, zachwycaliśmy się, że jest inteligentny, rozważny i myślący. Gdy jednak jeździł z tyłu, był już tylko mało ambitny, bojaźliwy i defensywny.

Nie wiem, czy zawody rozgrywane na duńskiej wsi, w obecności garstki widzów, sprawiają, że tacy zawodnicy jak Janowski przeżywają katharsis. Mam co do tego wątpliwości. Pamiętam też, że w 2016 roku również mu tam nie poszło, bo generalnie miał marny sezon, i przed finałem Drużynowego Pucharu Świata w Manchesterze Marek Cieślak wymienił wrocławianina na Krzysztofa Kasprzaka. Jak się okazało, słusznie, choć po tej interwencji Narodowego próbował jeszcze u niego interweniować Piotr Pawlicki, wstawiając się za przyjacielem.

Myślę, że czasem warto zaryzykować i postawić na tych, którzy nie są napasieni. Którzy jeszcze nic po prawdzie nie wygrali, a bardzo by chcieli. Jak Kubera czy Woryna. Choć z drugiej strony to ryzyko nie tak wielkie, bo rezygnując z nazwisk na rzecz dublerów, obniża się przecież presję oczekiwań. Tak, degradacja drużynowych mistrzostw świata sprawiła, że niespecjalnie mnie to pasjonuje. Poza tym w sporcie wszystko się potrafi zmieniać z soboty na niedzielę, nastroje również. Za rok znów będziemy mieć Drużynowy Puchar Świata we Wrocławiu – na torze znanym, swoim i pewnie dobrze utwardzonym. A jeżdżąc czterech na czterech, tacy Czesi już nam mogą nie podskoczyć. Więc może znów ogłosimy, że jest pięknie. Natomiast z pewnością będziemy wobec naszych reprezentantów jeszcze bardziej wymagający, skoro milionerami stają się już przy składaniu autografów na kontraktach, bez konieczności wyjazdu na tor. Wielu będzie im to wypominać, przyrównując do wygodnickich piłkarzy PKO Ekstraklasy. Zresztą, już widzę takich, którzy dzięki PGE Ekstralidze chcą tylko nieźle sobie żyć, natomiast niekoniecznie chcą zdobywać świat. Bo żużel nie jest ich całym światem, lecz przede wszystkim zawodem. Co nie każdy kibic jest w stanie przetrawić, zrozumieć i zaakceptować. Dlatego, jeśli mogę coś doradzić, to z większym rozsądkiem dobierać sobie idoli. Np. w Lesznie życie napisało ostatnio zagadkę – czym się różni Piotr Pawlicki od Janusza Kołodzieja? Otóż Pawlicki sprawdza trzy motocykle na meczu, natomiast Kołodziej na treningu.

Wojciech Koerber Zobacz także:

Ukrainiec mówi, co dzieje się 15 kilometrów od granicy z Polską Giełda transferowa PGE Ekstraligi

Źródło artykułu: