Leigh Adams - niekoronowany król cz. IV

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Adam Ciereszko   / Na zdjęciu: Leigh Adams
PAP / Adam Ciereszko / Na zdjęciu: Leigh Adams
zdjęcie autora artykułu

Adams junior posłuchał ojca i postanowił spróbować swoich sił na Wyspach. Australijski pracodawca chłopaka obiecał natomiast przez rok trzymać dla niego miejsce w razie nagłej zmiany życiowych planów.

W tym artykule dowiesz się o:

Wyjeżdżając z ojczyzny młody żużlowiec poświęcał naprawdę wiele, gdyż na Antypodach zostawiał też swoją dziewczynę Kylie, z którą spotykał się już od trzech lat. Para poznała się dzięki wspólnym znajomym. - Mieszkała pół godziny drogi ode mnie - opowiada Leigh. - Był akurat czas Świąt Wielkanocnych, a wtedy tamtejsze dzieciaki obozują nad rzeką. Ja natomiast zostałem zaproszony przez kumpli na motocyklową przejażdżkę w tym rejonie. Spotkaliśmy się w domu jednego z nich, po czym udaliśmy się do obozowiska, gdzie przebywała Kylie ze swoim rodzeństwem. To była tak jakby miłość od pierwszego wejrzenia. Wiem, że to trochę głupio brzmi, ale nić porozumienia zawiązała się między nami jak tylko na siebie spojrzeliśmy. Później spytałem kumpli: "Kim jest ta dziewczyna?", dostałem jej numer telefonu i tak to się zaczęło. Od tamtej chwili wszędzie chodziliśmy razem.

Nastoletnie miłości rzadko kiedy potrafią przetrwać takie próby jak wielomiesięczna rozłąka, ale akurat Leigh i Kylie wytrwali i są dziś szczęśliwym małżeństwem. Czas wyjazdu Adamsa do Poole z perspektywy chłopaka i dziewczyny wyglądał jednak zupełnie inaczej. Legendarny żużlowiec ma w pamięci jedynie to, że zakochani postanowili wspólnie dać sobie rok czasu na poukładanie wszystkiego w głowach, podczas gdy jego żona z uśmiechem wspomina, iż Leigh zachował się wówczas jak typowy małolat i zaczął jej unikać.

Finalizacja kontraktu z Piratami miała nastąpić w styczniu 1989 roku, kiedy to przedstawiciele brytyjskiego klubu w osobach Pete'a Ansella i Mervyna Stewksbury'ego przybyli do Australii. Spotkanie z Leigh zaaranżowano w Newcastle w Nowej Południowej Walii, gdzie akurat zaplanowano rozegranie finału indywidualnych mistrzostw kraju. Ludzie z Poole liczyli, że parafowanie umowy odbędzie się bez jakichkolwiek negocjacji, lecz srodze się zdziwili, gdy młodzieniec na rozmowę przybył z ojcem i wujkiem. Sprawy w swoje ręce wziął ten drugi, co zaowocowało lepszymi warunkami finansowymi dla utalentowanego jeźdźca.

Ansell i Stewksbury oprócz angielskiej waluty przywieźli ze sobą do Newcastle również angielską pogodę. Finał krajowego czempionatu z uwagi na opady deszczu został przeniesiony na następny dzień, a Leigh męczył się w nim okrutnie i zakończył zmagania ze skromnym dorobkiem 6 punktów. Niespełna osiemnastoletni zawodnik o wiele lepiej spisał się natomiast w mistrzostwach par, gdzie uzbierał 10 "oczek" i wspólnie z Philem Crumpem zajął drugie miejsce. Nowy nabytek Piratów z Poole świetnie radził sobie też w towarzyskich turniejach, w których startowało wielu światowej sławy jeźdźców. W Mildurze dotarł do finału International Masters, a w Adelajdzie podczas zawodów pod nawą West End Solo International wygrał fazę zasadniczą, lecz niestety w półfinale zapłacił frycowe i odpadł z dalszej rywalizacji. Prawdziwy popis Leigh dał dopiero na owalu w Alice Springs, gdzie dotarł po trwającej dwie i pół doby podróży w towarzystwie Neila Streeta i Phila Crumpa. Większość kibiców przybyła na zawody, żeby zobaczyć w akcji tego ostatniego, podczas gdy show skradł mu jego podopieczny, zwyciężając w wielkim finale z najmniej korzystnego pola startowego, usytuowanego tuż pod betonowym ogrodzeniem. - Myślę, że nauczyłem tego dzieciaka za dużo - śmiał się później Phil.

Sukcesy chłopaka z Mildury jednoznacznie świadczyły o tym, że jest on już gotów do wyjazdu na Wyspy i spróbowania swoich sił w tamtejszej lidze. Rodzice Leigh wierzyli w talent swojego syna, ale jednocześnie byli pełni obaw, gdyż dla każdego nastolatka długa rozłąka z rodzinnym domem potrafi być przytłaczająca. - Nie chciałam, żeby mój mały chłopiec wyjeżdżał - wspomina Joan. - To był punkt zwrotny w naszym życiu - dodaje John. - Cieszyliśmy się z tego, że "Streetie" obiecał nam jedną rzecz. Powiedział: "John, pamiętam że jak opuszczałem Australię, żeby ścigać się na żużlu, to miejscowa rodzina wzięła mnie do siebie na cały rok i pomagała we wszystkim. Obiecuję ci, iż zaopiekujemy się Leigh, i że nie będzie mu niczego brakować. Potraktujemy go jak własnego syna". Neil nie rzucał słów na wiatr i jak obiecał, tak zrobił. Nie był typem imprezowicza, tylko dobrze poukładanym gościem, więc cieszyliśmy się, kiedy podjął się tego wyzwania.

Adams junior miał łatwiejszy start w lidze brytyjskiej nie tylko z uwagi na osobę Neila Streeta. Bardzo pomocne okazało się również pochodzenie taty młodego jeźdźca. John urodził się na Isle of Wight, co oznaczało, że Leigh nie potrzebował pozwolenia na pracę na Wyspach, a także mógł opuszczać Anglię i wjeżdżać do niej kiedy tylko miał na to ochotę. Takie przywileje bardzo ułatwiały wykonywanie zawodu żużlowca. Koledzy "Kangura" musieli załatwiać mnóstwo spraw formalnych, podczas gdy on mógł po prostu skupiać się na speedwayu.

Po przybyciu do Wielkiej Brytanii Leigh zamieszkał w domu Streetów w Exeter, położonym około dwie godziny drogi samochodem na zachód od Poole. - Exeter było wówczas silnym ośrodkiem speedwaya i stacjonowało tam wielu ludzi związanych z żużlem - opowiada. - Zakumplowałem się z kilkoma i nie czułem się samotny. Miałem wspaniałe życie. W domu panowała rodzinna atmosfera, a Mary starała się zastąpić mi mamę. Prawdę mówiąc, wcale nie przeszkadzało mi to, że mieszkałem nieco na uboczu. Z jednej strony mogłem bowiem spotykać się oraz imprezować z Craigiem Boycem i Tonym Langdonem, a z drugiej błogosławieństwem była możliwość ucieczki od całego tego zgiełku do Exeter.

Media co rusz raczą nas doniesieniami o hulaszczym trybie życia niektórych żużlowców, ale Leigh Adams zawsze uważany był za faceta, który trzyma się od alkoholu i knajp z daleka. Dlatego właśnie Australijczyk z rozbawieniem wspomina swoją pierwszą noc w Poole, kiedy to wyskoczył na miasto z kumplami jeżdżącymi w barwach Piratów: - Nie mogłem im odmówić. "Lango" podszedł do mnie z kuflem piwa w dłoni o rzekł: "Witamy w Anglii, tutaj po prostu musisz mieć swój kufel". Nie lubię piwa, więc odpowiedziałem: "Lango, nienawidzę tego dziadostwa". W ogóle nie piłem alkoholu. Steve i Tony byli wspaniałymi chłopakami, a dla mnie taki wypad był już wielkim krokiem naprzód.

Zamiast na opróżnianiu kolejnych kufli złocistego trunku, Adams wolał skupiać się na speedwayu. Wiele czasu spędzał w przydomowym garażu, a także w warsztacie Neila Streeta, mieszczącym się około dwadzieścia pięć minut drogi od lokum w Exeter. Tam po prostu mył motocykle, ale dzięki poukładanemu życiu sezon 1989 zainaugurował wzorowo, zdobywając płatny komplet "oczek" w wygranym przed własną publicznością 62:34 starciu z... Exeter Falcons. W rewanżu młody "Kangur" również nie zawiódł, uzbierał 10 punktów, a jego zespół triumfował po raz drugi i sięgnął po Easter Challenge Trophy. Leigh przybył do Poole jako żółtodziób z 2-punktową średnią, dlatego po jego pierwszych występach każdy zorientowany w żużlu wiedział, że Pirates zatrudniając go zrobili doskonały interes. Dzieciak z Mildury momentalnie zapadł w pamięci kibiców również względu na... ochraniacze rodem z motocrossu, zabezpieczające jego obojczyki, które wielokrotnie cierpiały po kraksach w ojczyźnie. - Ooo, to ty jesteś tym dzieciakiem jeżdżącym w naramiennikach! - zaczepiali go fani na ulicy.

Kampania 1989 w wykonaniu Piratów była naprawdę dobra. Nie da się napisać inaczej, gdyż zespół z hrabstwa Dorset wygrał National League z 5 "oczkami" przewagi nad drugimi Wimbledon Dons, a w drodze po tytuł potrafił zanotować serię dwunastu spotkań bez porażki. Adams w swoich debiutanckich rozgrywkach na Wyspach wykręcił ponad 9-punktową średnią, chociaż nie dysponował jakimś ponadprzeciętnym sprzętem, a o tuningu nie miał zielonego pojęcia i wszystko zostawiał w rękach "Streetie'go". Jak każdy zawodnik oprócz znakomitych występów miewał też słabe, ale dzięki swojej mentalności po każdym kroku wstecz stawiał dwa kroki naprzód. - Nigdy nie należałem do żużlowców, którzy całą winę za swoje niepowodzenia zwalają na silniki - mówi. - Zawsze miałem pretensje tylko do siebie, a po złym meczu po prostu skupiałem całą swoją uwagę na następnym spotkaniu.

Talent nastolatka z dalekiej Mildury nie umknął również ówczesnemu menadżerowi reprezentacji Australii, Jamesowi Easterowi, który powołał go nie tylko na kilka test-meczów, ale także na zmagania o drużynowe mistrzostwo świata. Leigh może i nie dołożył do dorobku swojego teamu zbyt wielu punktów, a "Kangury" nie dotarły do finału rywalizacji, ale młodzieniec zdobył bezcenne doświadczenie, które miało zaprocentować w przyszłości. James Easter nie miał bowiem wątpliwości, że Adams stanowił materiał na jeźdźca najwyższej klasy: - Był osiemnastolatkiem ze sposobem myślenia zawodnika dwa razy starszego. Nie dało się go porównać do żadnego innego jeźdźca, którego widziałem w akcji. Prezentował zupełnie inną postawę niż jego rówieśnicy, skupiający się przede wszystkim na zabawie. Pewnego razu zabraliśmy go na zawody do Newcastle i on pojechał tam niczym "rajder" z dwudziestoletnim stażem.

Dzisiejszy speedway trudno wyobrazić sobie bez Polski. To tutaj jest najsilniejsza liga, w której startują wszyscy najlepsi jeźdźcy globu i to tutaj rozgrywanych jest najwięcej rund cyklu Grand Prix, wyłaniającego indywidualnego mistrza świata. W 1989 roku wyprawa na jedną z rund DMŚ do Rzeszowa stanowiła jednak dla Leigh Adamsa swego rodzaju egzotykę. - James był również agentem turystycznym, więc organizował wszystkie nasze wyjazdy - opowiada "Kangur". Wycieczka do Polski była wtedy dla Australijczyków wydarzeniem, dlatego zamiast zmierzać prosto do celu, zatrzymali się na cały dzień w Berlinie, gdzie część zachodnią od wschodniej wciąż oddzielał słynny mur. - Po zachodniej stronie było niesamowicie - dodaje. - Jeździły tam samochody marki BMW czy Mercedes, działały puby i dyskoteki, zupełnie jak w Australii. Pięć minut drogi stamtąd była jednak granica, za którą wszystko się zmieniało w obraz nędzy i rozpaczy.

Wycieczka do wciąż tkwiącej w ustroju socjalistycznym Polski wywarła olbrzymie wrażenie na przyzwyczajonym do luźnego życia na Antypodach czy w Wielkiej Brytanii żużlowcu. Adams wciąż pamięta żmudną procedurę wizową, a także długą kolejkę na przejściu granicznym czy rewizje samochodów przez celników. Zawodnik całej tej wyprawy nie potraktował jednak jako zło konieczne, a uznał ją za praktyczną lekcję historii, co szczególnie ucieszyło menadżera reprezentacji. - Do dziś pamiętam przejażdżkę po Berlinie i minę Leigh, który siedział na tylnej kanapie vana z szeroko otwartymi ustami - wspomina James Easter. - Jeszcze przed wyjazdem wszyscy mi powtarzali, żebym zabrał ze sobą cały swój stary sprzęt - dodaje Adams. - Zewsząd zasypywano nas różnymi ofertami. To niesłychane, ale nie wychodziliśmy na miasto, żeby coś zjeść, gdyż nasłuchaliśmy się, że od tamtejszego jedzenia na pewno się rozchorujemy.   W sezonie 1989 młody "Kangur" pokazał się szerszej publiczności także podczas finału indywidualnych mistrzostw świata juniorów w Lonigo, kiedy to po raz pierwszy w karierze miał okazję walczyć o medal czempionatu do lat dwudziestu jeden. Zwyciężył wtedy Gert Handberg przed Chrisem Louisem i Niklasem Karlssonem, ale dla Leigh liczyło się przede wszystkim zdobyte doświadczenie. Adams ze względu na uzyskaną średnią punktową reprezentował też Piratów w indywidualnych mistrzostwach ligi, lecz tam z powodu problemów sprzętowych również nie odegrał głównej roli. Mimo pojedynczych wpadek chłopak z każdej strony zbierał pochwały. Starał się jednak nie brać ich do serca i podążać własną ścieżką. - Nie skupiałem się na rekordach, średnich czy innych statystykach - mówi. - Po prostu chciałem jeździć na motocyklu i ścigać się na żużlu. Nie obchodziły mnie te wszystkie papierkowe niuanse, że zaczynałem sezon z 2-punktową średnią, a zakończyłem z 9-punktową. Po prostu cieszyłem się tym, co robię.

Państwo Streetowie otoczyli Leigh znakomitą opieką, ale to nie zmieniało faktu, że osiemnastoletni żużlowiec tęsknił za rodzicami i nie mógł w trakcie sezonu wsiąść w samolot i ich odwiedzić. Na szczęście Neil i Mary mieli w swoim domu telefon, z którego chłopak mógł korzystać kiedy tylko chciał. Otuchy dodawali mu również rodacy jeżdżący w barwach Piratów. - Najgorsze były zimne i deszczowe noce w październiku - przywołuje dawne czasy. - Wtedy zaczynasz myśleć o swoich kolegach w Australii i o tym, że oni mogą paradować w T-shirtach i szortach oraz wybierać się na wieczorne przejażdżki motocyklowe, podczas gdy w Anglii jest ciemno, zimno i mokro. Przez kilka pierwszych lat występów na Wyspach to był dla mnie najtrudniejszy miesiąc, ale w końcu zaaklimatyzowałem się. Zawsze jednak z niecierpliwością czekałem na powrót do domu i trochę słońca po długim sezonie w Europie.

Przed lotem powrotnym do Australii Leigh musiał załatwić jeszcze sprawę swojej przynależności klubowej w sezonie 1990. W Poole młodzieniec wykręcił naprawdę znakomitą średnią, a swoim talentem przyciągnął sponsorów, którzy wyłożyli pieniądze na nowy motocykl, busa oraz kombinezony. Piraci rywalizowali jednak w National League, czyli na zapleczu największej klasy rozgrywkowej, a żeby dalej się rozwijać, jeździec z Antypodów musiał spróbować swoich sił w elicie, czyli British League. Tak samo zresztą młodzieńcowi doradzał słynny Hans Nielsen, którego Adams spotkał przed meczem z Hackney Kestrels. Jedno było pewne: Leigh sprawdził się w roli zawodowego żużlowca i nie musiał wracać na praktyki zawodowe do firmy G.E.M.B. Trucks.

Koniec części czwartej. Kolejna już w najbliższą niedzielę.

Bibliografia: Sunraysia Daily, Daily Echo, Swindon Advertiser, Leigh Adams i Brian Burford - Leigh Adams: The Book.

Poprzednie części: Leigh Adams - niekoronowany król cz. I Leigh Adams - niekoronowany król cz. II Leigh Adams - niekoronowany król cz. III

Źródło artykułu: