Droga do LA. Szósta część historii Kenny'ego Cartera

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Nie da się ukryć, że najlepszy zawodnik teamu z The Shay był człowiekiem o dwóch twarzach. Z jednej stronie pragnął zawsze wygrywać i zarabiać na tym jak najwięcej pieniędzy, a z drugiej liczył się dla niego zespół i osiągane przez niego wyniki. Carter wiedział również, kiedy powinien zadbać o własną kieszeń, a kiedy wypadałoby zrobić coś dla innych. Po śmiertelnym wypadku nastoletniego Bretta Aldertona w King's Lynn nie miał problemu z pomocą poprzez występ w turnieju charytatywnym, a w wolnym czasie potrafił odwiedzić szkołę dla niepełnosprawnych i rozdać dzieciakom mnóstwo naklejek, autografów oraz biletów na mecz Halifax Dukes. Zjadł nawet z nimi deser. - Podczas następnego spotkania na The Shay podszedł do tych dzieci w tłumie, żeby sprawdzić czy dobrze się bawią - wspomina Jimmy Ross. - Ludzie zazwyczaj mieli go za potwora i nie znali jego drugiej twarzy. Wprawdzie nie przepadł zbytnio za Amerykanami, no ale... Gdyby móc przyrównać charakter Kenny'ego Cartera do któregokolwiek z jeźdźców rywalizujących w XXI wieku, wielu postawiłoby na Nickiego Pedersena. Podczas serii pięciu test-meczów przeciwko USA młodzieniec z Halifax startował w parze z pięcioma różnym zawodnikami. Nie był to przypadek. - Zapytany o to z kim chciałby jeździć w parze, rzucał tylko: "A kto by chciał ze mną?" - opowiada Eric Boocock, były menadżer reprezentacji Zjednoczonego Królestwa. - Bez względu na wszystko, on startował przede wszystkim dla siebie. Nie mówię, że w ogóle nie zwracał uwagi na partnera, ale jeśli ktoś był przed nim, to nie patrzył czy to kolega z drużyny, czy przeciwnik. W głowie miał tylko to, żeby być pierwszym na mecie, a jego motto brzmiało: "dbaj o siebie". Z tego powodu nie cieszył się zbytnią popularnością w parkingu - dodaje. Zdarzało się, że kumple z kadry skarżyli się na Cartera, iż w ferworze walki ich nie zauważa, ale ten zawsze znajdował na to jakieś wytłumaczenie. Twierdził, że kolega albo wszedł mu w paradę, albo nie był dostatecznie szybki, żeby na niego czekać.

Postawa Kenny'ego jednym imponowała, a innym nieszczególnie, lecz przyświecającym jej celem było sięgnięcie po upragnione złoto IMŚ. Finał Światowy 1982 zaplanowano w Los Angeles, a Carter po prostu nie znosił Amerykanów. Gdyby triumfował w USA, cieszyłby się więc podwójnie. Co najbardziej denerwowało Brytyjczyka w kolegach zza oceanu? Otóż uważał on ich za... dopingowiczów. Lata osiemdziesiąte to przecież złota era wspomagaczy i chodziły słuchy, że reprezentanci Stanów Zjednoczonych lubowali się w marihuanie oraz amfetaminie. Szczególnie ten drugi narkotyk okazywał się niezwykle pomocny w speedwayu, gdyż poprawiał refleks pod taśmą oraz wzmagał uczucie euforii, które tłumiło strach przed podejmowaniem ryzykownych decyzji na torze. Gdy o sprawie zrobiło się naprawdę głośno, w brytyjskim speedwayu wprowadzono wyrywkowe testy na obecność narkotyków.

W sezonie 1982 Kenny Carter miał szansę na trzy medale mistrzostw świata: w parach, drużynowo oraz indywidualnie. 2 czerwca zajął trzecie miejsce w Finale Brytyjskim, stanowiącym jedną z eliminacji IMŚ. Trzy dni później wspólnie z Peterem Collinsem wygrał półfinał MŚ par w Pradze, a pod koniec miesiąca Anglicy zajęli dopiero trzecie miejsce w Finale Interkontynentalnym w Vojens i odpadli z rywalizacji o tytuł DMŚ. Na duńskiej ziemi młody żużlowiec wystąpił pomimo kategorycznego sprzeciwu lekarzy, ponieważ tydzień wcześniej podczas spotkania w Wimbledonie gwóźdź poharatał mu jeden z palców lewej ręki. W obawie przed zakażeniem doktorzy zalecili żużlowcowi około miesiąc odpoczynku, ale ten nic sobie z tego nie robił, wsiadł na motocykl i uzbierał komplet 12 "oczek". - Mam zadanie do wykonania i lekki ból mnie nie powstrzyma - mówił Kenny jeszcze przed turniejem, a po parkingu krążyła historia, że na dzień przed feralną kontuzją przesadził z ilością wypitego taniego, rosyjskiego szampana, którego sobie przywiózł na pamiątkę z zawodów na wschodzie Europy.

Kolejny przystanek na drodze do Finału Światowego IMŚ stanowił Finał Zamorski w londyńskim White City. Do następnego etapu eliminacji przechodziło aż dziesięciu pierwszych zawodników w końcowej tabeli zawodów, co przy całej plejadzie znakomitych Brytyjczyków, Amerykanów, Australijczyków oraz Nowozelandczyków sprawiało, iż część rewelacyjnych jeźdźców i tak dość wcześnie musiała się pożegnać z marzeniami o podróży do Los Angeles. Kenny Carter uzbierał ostatecznie 12 punktów i finiszował na drugiej pozycji. Z jednej strony mógł być z siebie zadowolony, bo po dwóch słabszych gonitwach odbudował się i zwyciężył w trzech kolejnych. W swoim ostatnim starcie pokonał nawet triumfatora zawodów, Dave'a Jessupa, ale wyścig ósmy to też porażka z Brucem Penhallem i powód do wielkiego rozczarowania. Amerykanin wprawdzie zajął w Londynie trzecią pozycję, ale Kenny nie mógł się czuć nawet połowicznym zwycięzcą tej rywalizacji, gdyż reprezentant USA uzbierał tylko o punkt mniej od niego, a w swoim ostatnim występie mierzył się z trzema rodakami, którzy też walczyli o awans i... odpuścił. To małe oszustwo nie uszło uwadze publiczności. Na tor poleciały puszki i inne przedmioty, a podczas dekoracji uwielbiany dotąd Jankes został zwyzywany od najgorszych. Uprzejmość Grega Hancocka względem Chrisa Holdera w Melbourne A.D. 2016 nie była więc pierwszym altruistycznym wyczynem amerykańskiego mistrza świata w zawodach rangi IMŚ.

Wielu obserwatorów krytykowało zachowanie Bruce'a jako niezgodne z duchem sportowej rywalizacji. Znaleźli się też tacy, którzy bronili Penhalla twierdząc, iż nie miał on właściwie innego wyjścia i dbał jedynie o interes organizatorów Finału Światowego w LA, którzy mogliby mieć problemy z frekwencją, gdyby w stawce znalazł się zaledwie jeden reprezentant USA. Swój głos w sprawie zabrał również Kenny: - Osobiście nie postąpiłbym w ten sposób. Wielokrotnie wyświadczałem innym przysługi, ale jeśli chodzi o mistrzostwa świata, to każdy powinien dbać o siebie i eliminować z gry głównych rywali, jeżeli nadarza się taka okazja. Ja wszystko rozumiem, ale ciekaw jestem jak poczułby się Bruce, gdyby teraz na ten przykład mistrzem świata został Dennis Sigalos. Jestem pewien, że plułby sobie w brodę.
Ostatnim przystankiem na drodze do Finału Światowego był Finał Interkontynentalny, który w 1982 roku zaplanowano na 23 lipca w Vetlandzie. Dla Kenny'ego Cartera była to pierwsza w życiu wycieczka do Szwecji, co w dzisiejszych czasach brzmi kuriozalnie, kiedy codziennością każdego żużlowca jest jazda w kilku ligach, a Elitserien uważana jest za drugą na świecie, zaraz po polskiej Ekstralidze. Brytyjczyk w Kraju Trzech Koron poradził sobie jednak bardzo dobrze i zajął w zawodach drugie miejsce, tuż za plecami swojego rodaka - Lesa Collinsa. Przepustkę na sierpniową wyprawę do Los Angeles wywalczyło pierwszych jedenastu jeźdźców, wśród których nie zabrakło oczywiście broniącego tytułu IMŚ Bruce'a Penhalla. Rywalizacja w Kalifornii zapowiadała się więc pierwszorzędnie. Koniec części szóstej. Kolejna już w najbliższą niedzielę.

Bibliografia: Halifax Courier, Speedway Plus, Speedway Star, Tony McDonald - Tragedy: The Kenny Carter Story.

Serdecznie podziękowania dla Mike'a Patricka, właściciela witryny www.mike-patrick.com, za udostępnienie fotografii wykorzystanej w tekście.

Poprzednie części:
Od startu pod górkę. Pierwsza część historii Kenny'ego Cartera
Pierwszy wiraż. Druga część historii Kenny'ego Cartera
W końcu na prostej. Trzecia część historii Kenny'ego Cartera
Witaj elito! Czwarta część historii Kenny'ego Cartera
Poza podium. Piąta część historii Kenny'ego Cartera 

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×