Powtórka z rozrywki. Jedenasta część historii Kenny'ego Cartera

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Karol Słomka / Na zdjęciu: żużel
WP SportoweFakty / Karol Słomka / Na zdjęciu: żużel
zdjęcie autora artykułu

Dwadzieścia cztery lata na karku to dla żużlowca tyle co nic. Pomimo ogromnego bagażu doświadczeń Kenny wciąż znajdował się na początku swojej żużlowej drogi i miał jeszcze wiele lat na wywalczenie upragnionego złota IMŚ.

W tym artykule dowiesz się o:

Niewielu było jeźdźców, którzy nawet na jeden sezon nie opuścili macierzystego klubu. Carter czuł niezwykłe przywiązanie do Halifax Dukes, ale jeszcze w grudniu 1984 roku postanowił, że w kolejnych zmaganiach przywdzieje plastron innego teamu British League. Ta decyzja wiele kosztowała młodego mężczyznę, dlatego ciężko mu było się zdobyć na rozmowę w cztery oczy z promotorem Książąt - Erikiem Boothroydem. Rozwiązaniem tego problemu okazało się wysłanie listu do włodarza ekipy z hrabstwa West Yorkshire. Jako powód chęci zmiany barw reprezentant Zjednoczonego Królestwa wskazał zmęczenie psychiczne presją, z jaką musiał się zmagać w roli lidera drużyny opartej właściwie tylko na nim.

Zobacz: Od startu pod górkę. Pierwsza część historii Kenny'ego Cartera

Plany planami, jednak już wkrótce okazało się, że Kenny'emu może być naprawdę trudno o kontrakt w innym zespole, bowiem najwyższa klasa rozgrywkowa na Wyspach skurczyła się z szesnastu ekip do jedenastu, kibiców ubywało, a potencjalni sponsorzy coraz częściej oglądali każdy grosz. Zaczęto też spekulować, iż Carter być może wcale nie ma zamiaru opuszczać Halifax, a próbuje jedynie ugrać dla siebie propozycję lepszego kontraktu. - Jednego roku przyszedł do mnie do domu, żeby ustalić warunki nowej umowy - wspomina Boothroyd. - Negocjacje zaczęliśmy o dziewiątej rano, a skończyliśmy jakoś o dziesiątej wieczorem. Moja żona godzinę wcześniej zostawiła nas samych i powiedziała mi później, że całą naszą zażartą dyskusję było słychać w sypialni. Kiedy jednak wszystko zostało przyklepane, to on nigdy się nie skarżył, ani nie robił żadnych problemów.

Zobacz: Pierwszy wiraż. Druga część historii Kenny'ego Cartera

Sezon 1985 miał być dla Halifax Dukes ostatnim na The Shay. Wzmocnione kilkoma klasowymi jeźdźcami Książęta czekała przeprowadzka do pobliskiego Bradford, dlatego smutno by było, gdyby lokalny matador zostawił swój ukochany owal bez słowa pożegnania. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło, a Eric Boothroyd dogadał się z Kennym Carterem jeszcze przed końcem lutego. Panowie dość długo dyskutowali na temat finansów, ponieważ lider drużyny w poprzednich zmaganiach zainkasował sporą sumę, a po odniesieniu feralnej kontuzji już ani razu nie wystąpił w lidze. Teraz więc musiał zgodzić się na kontrakt gwarantujący mu naprawdę godziwe pieniądze, ale pod warunkiem regularnych i wysokich zdobyczy punktowych.

Zobacz: W końcu na prostej. Trzecia część historii Kenny'ego Cartera

W Wielkiej Brytanii poważne ściganie zaczyna się już w marcu. Chłopak z Halifax z marszu udowodnił, że po złamaniu nogi nie ma już śladu. Najpierw wywalczył komplet punktów w starciu przeciwko Belle Vue Aces, a następnie dość ostro poróżnił się w parkingu z Neilem Collinsem podczas przegranego przez Dukes starca z Sheffield Tigers. W efekcie sprzeczki rywal Cartera stracił... dwa przednie zęby! - Neil zapytał Kenny'ego czy lubi smak szpitalnego jedzenia - opowiada Jimmy Ross. - Rok później brat Neila, Peter, pokusił się o podobny komentarz, co doprowadziło do bójki. Różnica polegała jednak na tym, że Peter ostrzegał Cartera, że ryzykowna jazda ponownie zaprowadzi go do szpitala, a Neil sugerował, iż sam go tam pośle.

Zobacz: Witaj elito! Czwarta część historii Kenny'ego Cartera

Peter Collins w sezonie 1985 zapowiedział nowemu menadżerowi reprezentacji Anglii, Johnowi Berry'emu, że jest gotów do reprezentowania kraju w DMŚ, ale tylko podczas finału. Deklaracja ta nie spodobała się zrządzającemu kadrą, który postanowił zrezygnować z usług dotychczasowego kapitana. Głównymi kandydatami do przejęcia opaski stali się więc Kenny Carter i Chris Morton. - Kiedy stanąłem w obliczu potencjalnego starcia dwóch silnych osobowości i gdy niektórzy twierdzili, że stchórzyłem, bo nikogo nie wyznaczyłem na kapitana, to Kenny był tym facetem, który przyjął tę informację najlepiej - mówi Berry. - Zresztą podczas naszej współpracy tylko raz czegoś ode mnie zażądał, a ja nie miałem żadnego problemu ze spełnieniem tego żądania. Chodziło o jedynkę na plecach. Carter miał opinię indywidualisty, ale nikt inny z takim poświęceniem nie reprezentował swojego kraju. Powtarzałem to wtedy i powtarzam też dziś, że byłbym przeszczęśliwy mając siedmiu Kennych w drużynie.

Zobacz: Poza podium. Piąta część historii Kenny'ego Cartera

Anglicy zmagania w DMŚ zaczęli w połowie maja w Bradford, gdzie roznieśli w pył Australię, Nową Zelandię oraz Finlandię, co dało im przepustkę do Finału Interkontynentalnego. Chłopak z Halifax zawody w hrabstwie West Yorkshire zakończył z dorobkiem 11 punktów, lecz znajdował się w nieszczególnie dobrym nastroju, gdyż w składzie ekipy z Antypodów zabrakło jego dobrego kumpla, Billy'ego Sandersa, który pod koniec kwietnia popełnił samobójstwo. Kenny nie kolegował się na co dzień z wieloma żużlowcami, dlatego śmierć Australijczyka naprawdę mocno go zabolała. Obaj byli też strasznie podobni: utalentowani, borykający się z niezrealizowanymi ambicjami oraz często działający pod wpływem impulsu. Billy nie potrafił sobie poradzić z rozpadem swojego małżeństwa i otruł się spalinami samochodowymi we własnym garażu.

Zobacz: Droga do LA. Szósta część historii Kenny'ego Cartera

Kenny starał się, żeby pozasportowe sprawy nie wpływały na jego formę i na początku sezonu 1985 bardzo dobrze mu to wychodziło. W jego teamie z różnych przyczyn nie było już Richarda Pickeringa oraz Phila Hollingwortha, a on zerwał też ze swoją tradycją korzystania tylko ze sprzętu produkcji brytyjskiej, co spowodowało przesiadkę z silników marki Godden na GM-y. Widząc wysoką dyspozycję Cartera, John Berry nie widział innej możliwości niż powołanie swojego pupila na MŚ par. Tym razem jednak towarzyszyć mu miał nie Peter Collins, a młodziutki Kelvin Tatum. W półfinale Anglicy przed własną publicznością musieli wprawdzie uznać wyższość Amerykanów, ale załapali się do finału w Rybniku, a czas rozliczeń przychodzi przecież po ostatnim występie.

Zobacz: Czternasty wyścig. Siódma część historii Kenny'ego Cartera

Mówi się, że każdy tytuł ciężko jest wywalczyć, ale prawdziwe wyzwanie to dopiero jego obrona. 6 czerwca 1985 roku Kenny zameldował się w Coventry, żeby stanąć do walki w kolejnym Finale Brytyjskim. Tym razem obyło się bez kontrowersji, bo zawody nie zostały storpedowane przez deszcz, a Carter wygrał wszystkie swoje gonitwy i po raz drugi w karierze został najlepszym jeźdźcem na Wyspach. - Interesowało mnie tylko zwycięstwo, ale przed zawodami nie mówiłem tego na głos - przyznał już po wszystkim. - Dojrzałem przez ten rok. Tamta potworna kontuzja otworzyła mi oczy i teraz już wiem, że w życiu trzeba dbać przede wszystkim o zdrowie oraz rodzinę.

Niewiele ponad tydzień po wydarzeniach na Brandon Stadium trzeba było pakować walizki i udać się w podróż do Rybnika. Kenny znał już smak złota MŚ par po tym jak w 1983 roku triumfował wraz z Peterem Collinsem na Ullevi w Goeteborgu, lecz pamiętał też wielkie rozczarowanie, kiedy sezon wcześniej w dalekiej Australii zawiódł na całej linii i wrócił z "tylko" srebrem na szyi. W Polsce Carter uzbierał 14 "oczek" i 3 bonusy w sześciu startach, Tatum dołożył 13+2, ale to i tak nie wystarczyło do pokonania Duńczyków w osobach Erika Gundersena oraz Tommy'ego Knudsena. Kluczowa okazała się gonitwa dziesiąta, wygrana 4:2 przez duet z Półwyspu Jutlandzkiego. Anglicy znów poczuli więc niedosyt. - Pamiętam każdy szczegół tamtych zawodów - wspomina John Berry. - Przed zmaganiami padało i padało. Nikt nie rozważałby jazdy, gdyby chodziło o zwykły mecz ligowy. Deszcz w końcu ustał, ale tor i tak przypominał jedno wielkie grzęzawisko.

Zobacz: Para nie do pary. Ósma część historii Kenny'ego Cartera

Drugie miejsce Anglików w Rybniku przez wielu kibiców zostało potraktowane jako porażka, ale w sumie nie wynik sportowy okazał się najgorszy. Pech sprawił, że podróżujący busem mechanicy Cartera i Tatuma w drodze powrotnej mieli wypadek w Niemczech, w wyniku którego spłonął cały wieziony przez nich sprzęt. Łączne straty oszacowano na około trzydzieści tysięcy funtów, co stanowiło naprawdę niemałą sumę. Co gorsza, bus należał do Kenny'ego i nie miał wykupionego ubezpieczenia obowiązującego poza granicami Wielkiej Brytanii, więc finał MŚ par dla młodych jeźdźców okazał się wyjątkowo kosztownym przedsięwzięciem.

Zobacz: Znów piąty. Dziewiąta część historii Kenny'ego Cartera

Z utratą sprzętu trzeba było sobie jakoś poradzić, gdyż brytyjska federacja nie kwapiła się do pomocy swoim reprezentantom. Pomogli za to trochę kibice, którzy wpłacali pieniądze na specjalny fundusz, ale to i tak była kropla w morzu potrzeb. Tymczasem pod koniec czerwca Anglików czekała ostatnia prosta na drodze do finału DMŚ, czyli Finał Interkontynentalny w Vojens. Nikt nie łudził się, że podopieczni Johna Berry'ego dadzą radę gospodarzom, dlatego drugie miejsce przyjęto ze spokojem, bo medale miały być przecież rozdane w sierpniu w amerykańskim Long Beach. Carterowi ciężko było jednak patrzeć z optymizmem w przyszłość, gdyż w kombinezonie pożyczonym od brata i na rezerwowym motocyklu Phila Collinsa uzbierał tylko punkt.

Zobacz: Pechowa trzynastka. Dziesiąta część historii Kenny'ego Cartera

Przed decydującym turniejem drużynówki rywalizowano natomiast o awans do finału IMŚ. Młodzieniec z Halifax pragnął zapomnieć o koszmarnym poprzednim sezonie i napędzany głodem indywidualnych sukcesów zajął drugie miejsce w Finale Zamorskim w Bradford. Żeby po raz czwarty w karierze wystąpić w rozgrywce decydującej o medalach IMŚ musiał więc uplasować się wśród jedenastu najlepszych uczestników Finału Interkontynentalnego, zaplanowanego na 3 sierpnia w Vetlandzie. Rok wcześniej odpadł na tym etapie rywalizacji, ale wtedy przecież startował ze złamaną nogą, co usprawiedliwiało jego mizerny wynik.

Pogoda w Szwecji nigdy nie rozpieszczała fanów speedwaya i tym razem było podobnie. Rozegranie zawodów wisiało na włosku, ale ostatecznie udało się je rozpocząć z półgodzinnym opóźnieniem. - Gdy patrzyłem na tor, to miałem poważne wątpliwości co do jego stanu - wspomina sędzia Graham Brodie. Warunki rzeczywiście były ciężkie, a żużlowcy walczący o przepustkę do Finału Światowego nie mieli przecież zamiaru odpuszczać. Kenny w swoim pierwszym wyścigu przyjechał do mety tylko za plecami Tommy'ego Knudsena, lecz w drugim jego pogoń za Johnem Daviesem skończyła się karambolem i złamaniem nogi - tej samej, co w poprzednim sezonie. Do zajęcia jedenastej lokaty w Vetlandzie wystarczyło 6 "oczek", ale ze szpitalnego łóżka Carter nie miał możliwości poprawienia swojego skromnego dorobku.

- Jestem przekonany, że znajdowałem się na właściwej drodze do zostania mistrzem świata - mówił zrozpaczony jeździec Książąt. - Wszystko dobrze się układało. Miałem trzy szybkie motocykle. Na jednym z nich wygrałem Golden Hammer, na drugim 16-Lapper Classic, a na trzecim zdobyłem 18 punktów w World Games. Postawiłbym każde pieniądze na swój triumf. Pragnąłem tego bardziej niż czegokolwiek innego, a dokonanie tego w Bradford byłby czymś wyjątkowym. Wrócę jednak jeszcze silniejszy!

Po powrocie ze Szwecji Kenny udał się do szpitala w Galashiels w Szkocji na konsultacje z doktorem Carlo Biagim. Tam żużlowiec dowiedział się, że jego kontuzja to nie złamanie nogi, a jedynie uszkodzenie mięśni oraz więzadeł. Lekarzy w Kraju Trzech Koron miało zdezorientować prześwietlenie, które ujawniło skomplikowany uraz jakiego Brytyjczyk doznał rok wcześniej. Minęło jednak siedem tygodni, a ból nie ustępował. Ba, Carter z trudem poruszał się o kulach, więc postanowił skorzystać z porady innego specjalisty, który orzekł, że... noga jest złamana! - Naprawdę nieźle się wkurzyłem, kiedy dowiedziałem się, że przez siedem tygodni paradowałem ze złamaną nogą - opowiadał. - Nic dziwnego, że czułem się jak z krzyża zdjęty. Naprawdę nie mam pojęcia jak to się stało, że doszło do takiej pomyłki.

Rekonwalescencja lidera Książąt i reprezentacji Anglii trwała wiele miesięcy. Żużlowiec przez kontuzję stracił nie tylko możliwość występu w Finale Światowym IMŚ w Bradford, ale nie mógł też pomóc drużynie narodowej podczas finału DMŚ w Long Beach. W USA Synowie Albionu z ledwością wywalczyli brąz, ale nawet perfekcyjna postawa Cartera nie pozwoliłaby im wyprzedzić świetnie dysponowanych Duńczyków i gospodarzy. Goryczy kontuzji Kenny'emu nie osłodzili też Halifax Dukes, którzy wprawdzie znacznie się poprawili w porównaniu do poprzednich lat, lecz czwarte miejsce w tabeli British League w wymiarze globalnym znaczyło tyle co nic.

Koniec części jedenastej. Kolejna już w najbliższą niedzielę.

Bibliografia: Halifax Courier, Speedway Plus, Speedway Star, Tony McDonald - Tragedy: The Kenny Carter Story.

Serdecznie podziękowania dla Mike'a Patricka, właściciela witryny www.mike-patrick.com, za udostępnienie fotografii wykorzystanej w tekście.

Poprzednie części: Od startu pod górkę. Pierwsza część historii Kenny'ego Cartera Pierwszy wiraż. Druga część historii Kenny'ego Cartera W końcu na prostej. Trzecia część historii Kenny'ego Cartera Poza podium. Piąta część historii Kenny'ego Cartera Droga do LA. Szósta część historii Kenny'ego Cartera Czternasty wyścig. Siódma część historii Kenny'ego Cartera Para nie do pary. Ósma część historii Kenny'ego Cartera Znów piąty. Dziewiąta część historii Kenny'ego Cartera Pechowa trzynastka. Dziesiąta część historii Kenny'ego Cartera

Ale to zrobił! Ronaldo efektownie poradził sobie z rywalem [ZDJĘCIA ELEVEN]

Źródło artykułu: