Kamil Łączyński: Dać kibicom upragniony sukces. W piątym meczu będzie waga ciężka, cios za cios

Kibice są tak głodni sukcesu i tak bardzo go chcą, że aż kipią z nich emocje. W poniedziałek będzie waga ciężka, cios za cios - mówi Kamil Łączyński, którego Anwil Włocławek w półfinałowej serii remisuje ze Stelmetem Eneą BC 2:2.

Dawid Borek
Dawid Borek
Kamil Łączyński WP SportoweFakty / Artur Lawrenc / Kamil Łączyński
Dawid Borek, WP SportoweFakty: Jakie nastroje panowały w obozie Anwilu Włocławek po trzecim meczu półfinałowym? Dominowała chęć rewanżu, czy może pojawiło się lekkie zdołowanie i opadnięcie głów?

Kamil Łączyński, kapitan Anwilu Włocławek: Było różnie. Trudno jest mi ingerować w głowę każdego z zawodników w drużynie. Każdy inaczej przygotowuje się do meczu mentalnie i każdy inaczej przeżywa spotkanie po jego zakończeniu. Wiadomo, że była wiara w to, że możemy ograć Stelmet Eneę BC i to było widać w czwartym pojedynku. Wydaje mi się, że pozytywne nastawienie i energia, która była w końcówce trzeciego meczu, przeniosła się na czwarte starcie półfinałowe. Za to ogromne brawa dla nas wszystkich. Wiedzieliśmy, że jeśli zagramy dobrze taktycznie i pokażemy energię z czwartej kwarty trzeciego spotkania, to jest szansa urwać to zwycięstwo.

Było widać, że na piątkowy bój wyszliście bardzo nabuzowani, energia aż z was kipiała.

Nie mieliśmy nic do stracenia. W kolejnym meczu też nie mamy zresztą nic do stracenia. Obie drużyny wyjdą bardzo mocno zmobilizowane. My już nie raz pokazaliśmy, że Hala Mistrzów nie jest naszym wielkim atutem, natomiast po to walczyliśmy przez cały sezon, by teraz wykorzystać przewagę naszej hali. Chcemy stworzyć dobre widowisko. Było wiele głosów po środowym spotkaniu (przegranym przez Anwil 104:107), że kibice są z nas dumni, bo daliśmy z siebie maksimum. Oby tak samo było w poniedziałek. Wygra lepszy. My musimy zrobić wszystko, by schodząc z parkietu powiedzieć sobie, że dało się z siebie maksimum.

Początek piątkowego spotkania był dla was samych zaskoczeniem? Z boku wydawało się, że grało wam się nadspodziewanie łatwo.

Trafiliśmy kilka ważnych rzutów. Almeida i Hosley trafili z dystansu, Kuba Wojciechowski też wykorzystał dwa rzuty za trzy punkty. Gdy się trafia, gra się łatwiej. To samo mógł powiedzieć Stelmet po środowych trójkach Florence'a, bo dzięki tym rzutom rywale wrócili wówczas do meczu. Wracając do pytania - nie było łatwo. To, że czasami jeden zespół trafia, a drugi nie, to nie oznacza, że punkty przychodzą w łatwy sposób. To jest trudna walka. Stelmet to przecież doświadczony zespół, który wie, jak gra się w Europie, a potem przekładający tę twardą walkę na polskie parkiety. Zielonogórzanie zdają sobie sprawę z tego, że to obrona daje mistrzostwa i świetnie to egzekwują. Trafiamy trudne rzuty? Chwała dla nas.

ZOBACZ WIDEO Iberostar lepszy od Barcelony! Kolejny świetny mecz Ponitki

W samej końcówce czwartego spotkania zabrało wam koncentracji, czy to może Stelmet Enea BC po prostu wrzucił wyższy bieg i trudno było go zatrzymać?

Trudno powiedzieć. Przestaliśmy realizować swoje założenia, nie rozwiązywaliśmy prawidłowo taktycznie pressingu stosowanego przez rywala. Wydaje się, że to spory mankament w naszej grze, który nie może się powtórzyć. Graliśmy za delikatnie. Sędziowie odgwizdywali praktycznie każdy stykowy faul Stelmetowi, bo cały czas graliśmy za delikatnie. To potem skutkowało tym, że każdy mocniejszy kontakt był odgwizdywany jako przewinienie. Stelmet grał twardo, podnosząc sobie linię sędziowania. Broń Boże nie twierdzę, że arbitrzy popełniali błędy, ale w koszykówce jest tak, że jeśli gra się twardo przez 40 minut, pokazuje się sędziom, że taki jest styl tego meczu.

W końcówce w szeregach Anwilu pojawiło się zwątpienie? 

Mieliśmy ostatnią akcję. Opcje były dwie: albo wygrywamy, albo będzie dogrywka. Gdy za trzy trafił Dragicević, mówiłem sobie: "kurde, tylko nie to...", ale potem pomyślałem sobie, że skoro mamy ostatnią akcję, to los jest w naszych rękach i trzeba mu pomóc.

Widać, że w tej serii żadna z drużyn nie ma atutu hali. 

A powinien być?

Teoretycznie tak, a tu Stelmet Enea BC znacznie wygrywa we Włocławku, Anwil zwycięża w Zielonej Górze...

Właśnie dlatego w piątym meczu wcale nie jesteśmy faworytem. Zagramy przed własną publicznością, więc na pewno będziemy mieli większe wsparcie, natomiast przed meczem nie można stwierdzić, kto w poniedziałek wygra. W piątek potrafiliśmy zbudować 20-punktową przewagę, a później ją roztrwonić. Przed nami 40 minut twardej, męskiej walki, a wygra lepszy.

Piłeczka jest po waszej stronie. Przewaga mentalna, po zwycięstwie w czwartym meczu, też. 

Możliwe, ale tak jak wspomniałem wcześniej: mentalnie każdy przygotowuje się indywidualnie. Każdy samodzielnie radzi sobie z myślami. Mamy też w głowie masę błędów, szczególnie w czterech-pięciu ostatnich minutach czwartego spotkania. Mamy co analizować. Nie popadamy w hurraoptymizm, musimy twardo stąpać po ziemi.

Fani krzyczeli do was po meczu "k****, zróbcie to, zróbcie to, czekamy tyle lat!". Taka kibicowska presja bardziej pomaga, czy przeszkadza?

Tak jest przez cały sezon. Kibice są tak głodni sukcesu i tak bardzo go chcą, że aż kipią z nich emocje. My chcemy im ich dostarczać i dać im to, czego od nas oczekują.

Co wydarzy się w poniedziałek? Czy piąty mecz będzie wyglądał jak spotkanie numer jeden, numer dwa czy może jak trzeci i czwarty pojedynek serii?

Bardzo dobre pytanie. Wydaje mi się, że będzie tak, jak było w CRS, czyli będzie bardzo wyrównane spotkanie. Prawda jest taka, że to będzie waga ciężka, cios za cios. A wygra lepszy.

Autor na Twitterze:


Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Czy Anwil awansuje do finału Energa Basket Ligi?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×